Na niedawnej konferencji poświęconej “Obozowi Dwóch Totalitaryzmów” pojawili się m.in. byli więźniowie z lat 1951-1955, Jaworzniacy – Bogusław Pyka i Longin Rosicki. Konferencja odbyła się w Młodzieżowym Domu Kultury, a zorganizowało ją Muzeum Miasta Jaworzna. Faszyzm i komunizm, ofiary trzech obozów, które funkcjonowały w naszym mieście w latach 1943-56: podobóz KL Auschwitz: Neu-Dachs (1943-1945), komunistyczny Centralny Obóz Pracy Jaworzno (1945-1949) oraz Eksperymentalne Więzienie dla Młodocianych (1951-1955). To ostatnie zostało w 1956 r. przekształcone w Centralne Więzienie Jaworzno, które po ośmiu miesiącach ostatecznie zlikwidowano. O pobycie w obozie i późniejszych swoich losach opowiedział nam Longin Rosicki.

Dlaczego trafił pan do jaworznickiego obozu?

Kiedy byłem młody, wysłuchałem opowieści wracającego z frontu żołnierza, który pędził zwierzęta na wschód. Opowiadał mojemu ojcu o przeżyciach i historiach innych jeńców, którzy przebywali w Związku Radzieckim. O tym, jaką przechodzili tam gehennę. Od tego czasu rosła we mnie nienawiść do komunistycznego ustroju, że postanowiłem w jakiś sposób pomścić te krzywdy. W technikum we Włocławku spotkałem kilku kolegów, z którymi łączyła nas ta nienawiść do ustroju. W pewnym momencie stwierdziłem, że przydałaby się nam jakaś broń, bo kiedy nadejdzie trzecia wojna światowa, będziemy mogli jakoś pomóc.

Tego, że wojna nadejdzie, byliście pewni?

Tak, słuchaliśmy radia Madryt, Wolnej Europy i czekaliśmy na tę wojnę. Okazało się, że kolega ma od 1945 roku schowane parabellum. Jakiś czas zajęło mi doprowadzenie pistoletu do porządku. Niestety, jeden z nas miał jakieś powiązania z ZMP i nas wsypał. Zwinęli wszystkich w ciągu tygodnia. Wylądowaliśmy we Włocławku. Ostatecznie, po rozprawie w Bydgoszczy na Wałach Jagiellońskich, dostaliśmy wyroki: 3, 3, 6 i 7 lat. Ja dostałem 7. Miałem 20 lat. W Jaworznie przesiedziałem od marca 1953 roku do lutego 1955 r.

Co było najgorsze w tej “odsiadce”?

Najbardziej przerażała mnie rozłąka z rodziną, z dziewczyną. Ale w gruncie rzeczy nie byłem specjalnie wymagający. Niektórzy bardzo narzekali, zwłaszcza na posiłki, ale ja jadłem, co mi podawali. Rano ćwiartka chleba i czarna kawa. Na obiad przeważnie zupa z ości i łbów dorsza z kaszą. Czasem grochówka, jakiś kapuśniak. Jedzenie raczej świńskie niż ludzkie. Ale co było robić?

Musieliście pracować?

Tak. Najpierw byłem w dziale gospodarczym, bo tam na mnie mieli oko, a ja się odgrażałem, że im ucieknę. Oczywiście to było takie gadanie, bo zrealizować to byłoby trudniej. Później zabrali mnie na stolarnię, gdzie najpierw pracowałem na różnych maszynach, a następnie do warsztatu, gdzie byłem konserwatorem tych maszyn. Kolejno była prefabrykacja, a w końcu przeniesiono mnie do kopalni Kościuszko-Nowa. Początkowo mówiłem, że za nic nie pójdę pracować pod ziemią, ale okazało się, że jest lepiej, niż sobie to wyobrażałem. Przyzwyczaiłem się do tej roboty i pracowałem w kopalni do czasu zwolnienia.

Co było dalej?

Zwolnienie przyszło z zaskoczenia. Nie spodziewałem się tego. Wypuścili mnie w lutym, w letnim mundurku, w którym mnie aresztowali. Dotarłem w rodzinne strony. Tam nikt nie wiedział, że wracam. Spotkałem ojca w kuźni, popłakaliśmy się, poprzytulali, kiedyśmy się zobaczyli. Tak samo było z matulą, w domu. No i po dwóch dniach otrzymałem wiadomość, że mam się zgłosić do Urzędu Bezpieczeństwa w Lipnie. Powiedziałem sobie: dość tego. A ponieważ w Jaworznie w kopalni mnie lubili i powtarzali, że mogę tam wrócić do pracy już na wolności, pomyślałem, że schowam się przed UB pod ziemią.

Długo pana szukali w Jaworznie?

No, po około dwóch latach otrzymałem pierwsze wezwanie. Miałem już wtedy rodzinę. W kopalni mieli na mnie oko, był taki jeden, który miał donosić. Później załatwili mi też wyrzucenie z Technikum Górniczego w Jaworznie. Ale nie dałem za wygraną, skończyłem technikum w Dąbrowie Górniczej. A że nauka szła mi dobrze, za namową nauczycieli poszedłem na studia na AGH, które też udało mi się skończyć i to z nagrodą. Jakieś pół roku po tych studiach dostałem propozycję pracy w dozorze i od tego czasu już nie miałem problemów. Przestali się mną interesować po 1989 roku. Wtedy dostałem wezwanie. Na komendzie pokazano mi dokument, w którym przyznaję się do współpracy ze służbami. Kiedy zaprzeczyłem i pokazałem, że podpis jest inny od mojego, funkcjonariusz chciał, żebym się zrzekł współpracy. Zapytałem: “Jak można się zrzec czegoś, czego nie było?”. Ostatecznie napisałem oświadczenie, że nigdy nie współpracowałem. Oni już wtedy wiedzieli, że się kończy ten system. Później spotkałem tego funkcjonariusza w warsztacie samochodowym. Był mechanikiem. Policzył mi tylko za części.

Jak w jaworznickim obozie próbowali realizować eksperyment Makarenki? W jaki sposób chcieli was przekonać do komunizmu?

Poprzez pracę, pogadanki, ciągłe audycje z kołchoźników. Codzienne prasówki, podstawianie “Sztandaru Młodych”, opowiadanie o sukcesach ustroju. A z drugiej strony zniechęcanie do tego, co wcześniej sami tworzyliśmy, zohydzanie tego. Nazywano nas bandytami, karłami i tak dalej. Później znowu próbowali nas przyciągnąć w jakiś sposób do siebie, pokazać, że są dobrzy. Nie było takiej dyscypliny, jak w innych więzieniach. Cele były pootwierane, można było się odwiedzać.

Pewnie znaleźli się tacy, którzy dali się przekonać?

Byli tacy, niektórzy jeszcze żyją, ale co im teraz można udowodnić? Kapowali, ale szybko się orientowaliśmy, kto to robi i staraliśmy się ich wykluczać. Nie można im było tego powiedzieć bezpośrednio, bo łatwo było zarobić trochę karceru. Trzeba było jakoś pływać między tymi wszystkimi brudami.

W końcu połączyli was też z kryminalnymi?

Tak, to było już w 1954 roku. Trzeba było od nich stronić, bo wiadome było, że to oni będą tworzyli problemy. Spośród politycznych mało było chłopaków, którzy poszliby na współpracę. To głównie właśnie kryminalni, ci, którzy siedzieli za pospolite przestępstwa.

Tak, czy inaczej, eksperyment okazał się wielką porażką. Dlaczego?

Myślę, że byliśmy inteligentniejsi od tych wychowawców. Nie daliśmy się oszukać, a oni nie potrafili znaleźć na nas odpowiedniego sposobu. Mieliśmy zbyt dużą świadomość o tamtym systemie.

Teraz, po latach, w pańskim głosie nie słychać nienawiści do tych ludzi. Nie ma pan żalu?

Mam już taką naturę. Zresztą zdarzyło mi się na wolności spotkać z niektórymi klawiszami. Tymi ludzkimi, dobrymi. Powiedzieliśmy sobie “Dzień dobry” i tyle. Widać było, że część z tych ludzi pracowało tam, bo musiało, ale dla nas byli dobrzy. Byli też tacy, którzy nam zaszli za skórę, kiedy później ich widywałem, przechodziłem na drugą stronę ulicy i to wszystko.

Rozmawiał: Dawid Litka

Zobacz także: