W najbliższy piątek oczekiwany black friday, czyli szał przecen, święto zakupów znane z USA.

Może i w USA ma to sens, bo ceny faktycznie są szalone, chodzi o to, aby sklepy zapełnić nowym towarem na święta, nowymi modelami, czasem niewiele poprawionymi w porównaniu do poprzedników, ale z metką NOWOŚĆ 2019. I w sumie czemu nie, skoro społeczeństwo jest konsumpcyjne, to niech będzie ruch w interesie.

Trochę gorzej te promocje wyglądają u nas. Sklepy niby prześcigają się w ofertach, ogłaszają nie tylko czarny piątek, ale często black friday week, czyli czarnopiątkowy tydzień, nie od dziś
przecież wiadomo, że łasy na promocje zakupoholik czai się na okazje i w promocji kupi za półdarmo to, czego normalnie za darmo by nie chciał. Taka siła sugestii.

Tydzień temu pisałem o mocy sprzedaży 11 listopada w Chinach. Nie powiem, sam dałem się skusić, bo mikołaj się zbliża, a jedyne czego się spodziewam to rachunków za prąd i podatku od
nieruchomości. I tak w moje ręce wpadł całkiem sprytny telefon, chińskiej oczywiście produkcji, w dobrej cenie. Chiny przestają być (ponownie, bo w latach 80. każde dziecko marzyło o ichniejszych artykułach piśmienniczych) symbolem bylejakości i podnoszą coraz wyżej poprzeczkę, walcząc jednak technologicznie, nie mają takiej siły rażenia jak te, wyrafinowane marketingowo.

Na przykład taki telefon z nadgryzionym jabłuszkiem. Producent wmówił nam, że jest najlepszy na świecie i ze swojego produktu zrobił ikonę popkultury oraz przedmiot pożądania licealistów
i mojego sąsiada, chociaż nie tylko.

Fajnie mieć iPhone’a. Kupujesz za jakieś idiotyczne pieniądze i cieszysz się logiem, że ładnie zapakowany, że tak ładnie zrobiony i w ogóle cacy. Po chwili zachwytu jednak potrzebujesz
zainstalować kilka aplikacji, bo tych podstawowych jak na lekarstwo. Wszystko jest. Płatne oczywiście. Włącznie z dzwonkami i wirusami. Programy, które znałeś jako darmowe i ogólnodostępne,
nagle kosztują kilkanaście do kilkudziesięciu złotych. Nic to, masz Apple’a, to cię stać. Na szczęście masz zbrojoną szybkę, przynajmniej do czasu pierwszego upuszczenia. Idziesz do serwisu
i dowiadujesz się, ile kosztuje wymiana, cena to budżet niewielkiego państwa afrykańskiego, więc decydujesz się na zamiennik. On po prostu nie działa, wszystko wygląda źle i działa źle. Na dodatek po którymś stuknięciu palcem w szybkę ona… pęka ponownie! Reklamacje nic nie dają, więc kupujesz w serwisie oryginał, klnąc na czym świat stoi. Interes życia.

Po jakimś czasie twój iPhone, który miał być taki szybki i niezawodny, nagle się muli jak polityk przed kamerą. Okazuje się, że nowe oprogramowanie producenta specjalnie spowalnia telefon, ot takie małe wymuszenie, abyś kupił nową wersję. Można bez tego żyć, ale chcesz być trendy, więc kupujesz nowy model. A w sumie nie taki nowy, bo ma już dwa lata (co w elektronice jest przepaścią), przepłacasz za to cudo 1000 zł i masz… produkt identyczny jak poprzedni, tylko kilka parametrów podkręconych i brak możliwości podłączenia zwykłych słuchawek. To nie problem,
bo możesz kupić specjalną przejściówkę, ale działa tylko oryginalna i kosztuje 100 zł. 3 cm kabelka i dwie wtyczki, najlepszy interes w życiu. Normalnie podpinasz telefon do komputera i zgrywasz,
co potrzebujesz, ale nie tu. Tu synchronizujesz, o ile twój komputer, tej samej firmy zresztą, na to pozwoli, bo to jedna wielka loteria.

Bateria po roku trzyma 8 godzin. Dlaczego, skoro telefon twierdzi, że ubyło tylko 4% funkcjonalności? No nic, trzeba wymienić telefon na nowy, więc szukasz z przyzwyczajenia kolejnego ogryzka. I zdajesz sobie sprawę, że za 2500 to ledwo poprzedni model możesz mieć. I wtedy oglądasz film o wykorzystywaniu dzieci przez fabrykę oraz o prawdziwych kosztach wyprodukowania tego sprzętu i włos ci się jeży na głowie. Telefon, który (nowy) kosztował u nas 6500 zł, produkowany jest za mniej niż 100 dolarów, czyli poniżej 400 zł. Reszta to marketing i nasze ego.

Masz dość, kupujesz więc telefon, który kosztuje mniej niż połowę, jest znacznie mniej znanej marki, ale polecany przez użytkowników. Okazuje się być 3 razy szybszy w działaniu, ma 4 razy więcej pojemności danych i 8 razy więcej pamięci. I wygląda znacznie lepiej niż nowy produkt Apple. Na dodatek obudowa nie trzeszczy jak w jabłku (wymienili z wielką łaską w miesięcznym telefonie na gwarancji).

Chore? Może tak po prostu teraz mamy – wszystko na pokaz, na chwilę, bez trwałości. Dajemy się omamić tanimi sztuczkami marketingowców. Jak skwitował kolega Gregor: po prostu POPOLUPO. Popieprzone Ponad Ludzkie Pojęcie.

Tekst: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: