W mailu “Okazje na Wielkanoc” przyszła oferta za 59 zł na 3 szt. siekier w różnych rozmiarach. Te święta w niejednym domu, tam, gdzie mają subskrypcję tego sklepu, były doprawdy wyjątkowe…

Plotka to smak i zmora naszych czasów. Dla jednych codzienna ich porcja to pożywka, bez której nie da się żyć (w końcu gazety plotkarskie i serwisy internetowe o tej tematyce biją rekordy popularności), dla innych nieszczęście, bo jak wiadomo nie od dziś, plotkę łatwo rzucić, a potwornie trudno wyprostować. Nie ma chyba osoby, która nie padłaby ofiarą czyjegoś pomówienia, a to zawsze jest krzywdzące. Dzieciaki w szkole bez litości sieją nieprawdziwe informacje, doprowadzając swoich obmawianych kolegów do skrajnych reakcji, z samobójstwami włącznie. Jak ktoś w miarę komfortowo przeżyje czasy dzieciństwa, jest już na tyle uodporniony, że jakoś sobie radzi. Przynajmniej powinien. Niektórzy walczą z plotkami.

Jak podała agencja PAP, burmistrz fi lipińskiego miasta Binalonan, zapowiada wprowadzenie oficjalnego zakazu rozpowszechniania plotek w całym mieście. W 24 dzielnicach 54-tysięcznego miasta takie zakazy wprowadziły już kilka lat temu władze lokalne. Na plotkarzy nakładane są grzywny. Plotki zakłócające spokój społeczny w Binalonan najczęściej dotyczą domniemanych długów, a także pozamałżeńskich romansów sąsiadów. Burmistrz chce, by od takich plotek wolne było całe miasto.

Za pierwsze plotkarskie przewinienie przewidziana jest grzywna w wysokości 200 peso (3,50 euro) i trzy godziny prac społecznie użytecznych. Recydywistom grozi pięciokrotnie wyższa kara finansowa, ale – jak podkreślają władze miejskie – przypadków plotkarskiej recydywy dotychczas nie zanotowano.

Jaki byłby świat bez plotek? I taki, w którym ludzie nie umieliby kłamać? Całkiem ciekawy, myślę, chociaż przesadna szczerość też by miała słaby odbiór. Już widzę, jak spotykam kolegę i pytam, co mu jest, bo jakoś źle wygląda, a on odpowiada, że złapał jakiś problem z miejscami intymnymi i mi pokazuje. Albo pytam, jak mu się powodzi, a w odpowiedzi słyszę, że bardzo dobrze, bo właśnie na podatku VAT orżnął urząd skarbowy albo okradł starszą panią, używając sposobu “na wnuczka”.

Ilość przestępstw spada w ten sposób do zera. A z innej beczki… spotkałem znajomą w sklepie. Pamiętam, że w szkole nie grzeszyła bystrością. Zwyczajowe cześć, cześć, nie sypię wytartym “co tam słychać”, bo mnie to średnio obchodzi,
a w zasadzie wcale. Ale widzę, że chce zagadać, jakaś taka skora do zwierzeń.

– Wszystko w porządku? – pytam
– Słabo, jeśli pytasz. Mariusz odszedł ode mnie. (Kim jest Mariusz?????). Młodszą sobie znalazł, siksa taka, do pracy ją przyjęli w jego dziale i wiesz, wyjazd integracyjny i tak już zostało…
– O, to słabo. Poradzisz sobie, wiesz, czas musi minąć, emocje opadną… Jeszcze sobie życie poukładasz – walę frazesami jak z rękawa, aby tylko szybko skończyć rozmowę, bo mrożone warzywa kupiłem i brokuł zaczyna się wiercić w koszyku.
– A tam poukładam! Nie chcę patrzeć na facetów. Daj spokój, jakiś kosmos.
– To kup sobie psa. O, albo kota! Zostaniesz szczęśliwą, samotną kobietą z kotem – poszedłem po bandzie, byle tylko zielony groszek nie dołączył do brokułu. Nie obraziła się, pochwyciła wątek jak Reksio szynkę.
– Kota nie mogę, ale kupiłam sobie inne zwierzątko, aby było do kogo się odezwać.
– A jakież to zwierzę?
– Złotą rybkę! – w jej głosie zabrzmiała ewidentna duma z wyboru “zwierzęcia”.
– To nie pogadasz za bardzo – parsknąłem śmiechem.
– Ale jak słucha pięknie! Przypływa do brzegu, macha ogonkiem i otwiera pyszczek. Słodka jest!
– Ale wiesz, wydaje mi się, że one nie żyją zbyt długo… to może się nie przyzwyczajaj za bardzo, bo znów będziesz cierpiała po odejściu bliskiej istoty – zakpiłem.
– Poważnie???? O kurde, to jadę zaraz do zoologicznego! Promocja na złote rybki była, to kupię z 10 na zapas!

Pożegnaliśmy się, koleżanka pobiegła na zakupy, a ja z wielką radochą poszedłem gotować brokuł i inne warzywa, które dawno już uzyskały po rozmrożeniu IQ wyższe od mojej interlokutorki. I pomyślałem, że jednak jestem złym człowiekiem, bo złote rybki dożywają nawet 20 lat. Czyli według logiki koleżanki samotność czeka ją dopiero za 200 lat. Ma po co żyć.

Felieton: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: