Od czasu wprowadzenia programu 500+ firmy turystyczne w naszym kraju mają się naprawdę dobrze.

I nie jest to mój wymysł. Doczytałem w piśmie branżowym, że wśród osób korzystających z 500+ sprzedaż usług turystycznych wzrosła o 400%. Tym samym biura podróży nie muszą się martwić o ofertę, która kiedyś sprzedawała się tylko w last minute. Teraz ten system okazyjnej sprzedaży funkcjonuje już tylko jako symbol marketingowy przy imprezach, które i tak na miesiąc przed są wyprzedane.

Znienacka otrzymawszy urlop w majowy weekend, postanowiłem zapolować na jakąś tanią okazję i wygrzać swoje stare kości na plaży, tym bardziej, że w naszym kraju pogoda kapryśna i weekend majowy może okazać się jak zawsze, czyli upalnie w teorii: pierwszego, drugiego i trzeciego maja po 10 stopni, w sumie 30.

Niedługo się zastanawiając, zacząłem przeglądać budżetowe imprezy w okolicy świąt Wielkiej Nocy, więc na miesiąc przed potencjalnym wyjazdem coś dało się wyłowić spośród przebranych już mocno propozycji. Nawet w okolicy 1500 zł za tydzień z pełnym wyżywieniem, czyli systemem all inclusive, jakże lubianym przez niezmordowanych w biesiadowaniu Polaków.

Starym jaworznickim zwyczajem, bo naleciałości z Małopolski zobowiązują, postanowiłem chwilę jeszcze poczekać, bo cena na pewno spadnie im bliżej imprezy turystycznej. Bycie z pochodzenia centusiem krakowskim jednak nie zawsze popłaca, bo już zaraz po świętach cena podskoczyła do 1750. Trzeba było się spieszyć z rezerwacją… W związku z tym, że wyjazd był w terminie poniżej 30 dni, należało wpłacić całą kwotę od razu. A na koncie przeciąg, musiałem poczekać na pobory wpływające na konto w okolicy 10 każdego miesiąca. Tak się też stało i już zadowolony usiadłem do komputera, w myślach zastanawiając się, czy wbiję się do mojego stroju bikini z zeszłego roku, gdy przed moim nosem zaświeciła nowa cena: 2065 zł… Dość drastyczna podwyżka, tym bardziej, że budżet miał być wraz z kieszonkowym w tej cenie, a sytuacja się zmieniała jak w kalejdoskopie.

Stwierdziłem, że to już za dużo i poszukam innych ofert. Ale innych ofert nie było i nawet te w najgorszym standardzie poszły drastycznie do góry. Po konsultacji z koleżanką z biura podróży wymyśliłem, że jednak poczekam jakiś dzień czy dwa, bo podobno operatorzy turystyczni w okolicy dnia wypłaty często podnosili ceny, aby złapać więcej frajerów. Minął dzień lub dwa, a cena stała w miejscu.

Przeliczyłem budżet kilka razy i wywnioskowałem, że jak przytnę mocno wydatki w kwietniu, to jakoś się wyrobię. Zdecydowałem w desperackim odruchu, że wydam tę kwotę. Sprawdziłem jeszcze raz hotel, destynację, przeczytałem opinie, przejrzałem umowę, czy nie będzie dodatkowych kosztów i kliknąłem rezerwację. Przygotowałem kartę płatniczą i czekając na autoryzację, poszedłem zrobić kawę, aby zrelaksować się później, przeglądając okoliczne atrakcje i planując fakultatywne eskapady.

I wtedy się okazało, że transakcja została odrzucona. Powód? Kwota podana przy przelewie nie zgadza się z ceną imprezy. Próbowałem ponowić transakcję, ale bez skutku. Zadzwoniłem do koleżanki z biura podróży i zapytałem, czy ma jakiś pomysł, bo pieniądze na koncie, a tu takie cuda się dzieją. Zaleciła mi odświeżenie strony, bo, jak stwierdziła, sesja płatnicza mogła się zawiesić. Odświeżyłem więc w przeglądarce stronę z ofertą i… załamałem się, a z uszu zaczęło mi parować jak na kreskówkach z królikiem Bugsem. W międzyczasie, gdy karta była autoryzowana, operator zmienił cenę na 2359 zł. I tu już było całkowicie posprzątane, bo nie mieściło się już w żadnej skali finansowej, którą mogłem przeznaczyć na wyjazd.

Zły na siebie za brak szybkiej decyzji zerknąłem jeszcze na ofertę na ten wyjazd z innych miast. Okazało się, że z Katowic była najtańsza, najdroższa z Warszawy, bo aż 2959 zł, bo przecież tam ich stać na więcej. Co ciekawe, ten sam hotel, ale tuż po weekendzie majowym, widnieje nadal za 1500 zł. Tak więc ja dziękuję za takie last minute, bo po całej akcji pozostał niesmak, ale też trochę pieniędzy w kieszeni, które i tak pewnie się rozejdą.

Natomiast, jak to powtarza moja dobra znajoma, która bywała i tu i tam, najlepsze wczasy i tak są na RODOS. A że nigdy nie byłem, to zacząłem ją dopytywać, kiedy ona odwiedziła i jakie wrażenia. Odpowiedziała, że bywa kilka razy w tygodniu, bo RODOS to Rodzinne Ogródki Działkowe Otoczone Siatką. Byle pogoda tylko była.

Felieton: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: