I have a dream… No, może bez przesady. Po prostu śniło mi się drzewo, na którym wisiały kotlety.

Amerykanie hodują mięso. Nie, to nie jest przejęzyczenie, nie chodzi mi o zwierzęta hodowlane, które pochrumkują i porykują w potężnych przemysłowych oborach, chodzi o laboratoria, gdzie hoduje się mięso w skali przemysłowej. Przeczytałem kilka dni temu, że USA zasmakowały w syntetycznym mięsie i substytutach nabiału.

Do produkcji potrzebne są komórki macierzyste ze świeżego mięsa lub od zwierząt. Pionierzy wykorzystują też do produkcji żywności druk 3D. Wyhodowane mięso jest na razie drogie, ale coraz więcej firm produkuje roślinne wyroby do złudzenia przypominające mięso. Z raportów wynika, że w produkcji roślinnych burgerów wykorzystuje się o 95 proc. mniej gruntów i o 74 proc. mniej wody oraz emituje o 87 proc. mniej gazów cieplarnianych niż firmy zajmujące się obecnie tradycyjnymi dostawami i przetwórstwem mięsa.

Firmy chcą zastąpić surowce z tradycyjnych gospodarstw rolno-hodowlanych wyrobami wytworzonymi dzięki zdobyczom nauki. Obok mięsa produkowanego w laboratorium pojawiają się nowe rozwiązania, np. laboratoryjnie wytwarzane wino czy czekolada. Sztucznie produkowana żywność może w przyszłości rozwiązać problem głodu.

Ale czy na pewno? Problem głodu już od dawna wydaje się być działaniem politycznym i ekonomicznym, bo czym jest uzasadnione marnowanie żywności, gdy w śmieciach ląduje niewiarygodnie duża ilość żywności. Polacy marnują rocznie ponad 9 ton jedzenia, w odniesieniu do czteroosobowej rodziny. 9 ton! A wystarczy przecież lepiej gospodarować w swoim własnym domu i problem jest rozwiązany. Kilka miesięcy temu zrewolucjonizowałem kwestie zakupów i przygotowywania posiłków, od tego czasu w moim domu nic się praktycznie nie marnuje, wynika to z małych zakupów, zmniejszeniu porcji żywieniowych oraz wykorzystywaniu elementów do wielu posiłków. To w zasadzie znane kwestie, ale trzeba się do nich nieco przyłożyć, w końcu w każdej polskiej kuchni znajdziemy dwa elementy wspólne: rosół w niedzielę i śmietnik, który zawsze jest schowany pod zlewem. Niedojedzony rosół w poniedziałek przeistacza się w zupełnie inną zupę, u mnie to była zazwyczaj pomidorowa. Proste? Proste. Wołowinę z rosołu zawsze można zrobić w sosie koperkowym, warzywa zblendować i zrobić zupę krem warzywną. A jeżeli podejdziemy do tego zagadnienia w inne dni, nie tylko w niedzielę?

Przemysłowa hodowla czystego mięsa niesie za sobą także wymiar społeczny, jakiś odsetek osób będzie protestował, że naukowcy pobawili się w Boga. A przecież modyfikowane genetycznie rośliny już od dawna goszczą na naszych talerzach i żołądkach…

Rozwój nauki w kwestiach żywieniowych jest oczywisty. Producenci będą dążyli do zwielokrotnienia swoich zysków przez obniżenie kosztów hodowli, a przecież w taką świnkę czy inną krówkę należy zainwestować, zanim zamieni się w kotlet. Tu sprawa jest prostsza. Pewnie dojdzie kiedyś do takich zmian, że we własnych ogródkach będziemy
sadzić drzewa bekonowe, bo nie wiem czy wiecie, ale wegański bekon już funkcjonuje w USA i jest hitem sprzedażowym.

Amerykanie, jak też Polacy coraz chętniej sięgają po zdrowsze, mniej kaloryczne pożywienie. Wystarczy zerknąć na półki popularnych sklepów, aby zauważyć coraz mocniej rozbudowujący się dział ze zdrowym jedzeniem, chociaż czasem może to być mocno złudne. Kupując takie produkty, warto zerknąć na etykietę, bo może się okazać, że zdrowa
przekąska zawiera mnóstwo cukru czy też soli, nie mówiąc o tych wszystkich pysznych E, którymi nas karmią producenci.

W naszym kraju i tak je się smacznie i w miarę zdrowo, w Stanach Zjednoczonych, szczególnie na terenach poza dużymi miastami, dalej funkcjonuje kult burgera i coli. W McDonaldzie (informacja sprzed kilku lat, więc mogło się to zmienić) najmniejsza cola miała pojemność 0.5 litra, a największa aż 1.5 litra! W innej sieci burgerów zamówiłem kiedyś kanapkę z indykiem, a że dopiero co przyleciałem do USA i nie znałem realiów, poprosiłem o dwie, bo w Polsce klasyczna kanapka to było mało. Jakież było moje zdumienie, gdy dostałem coś o wielkości przypominającej bochenek chleba! Każda kanapka ważyła chyba z kilogram (lub dwa funty, jak kto woli), więc po zjedzeniu jednej miałem dość do następnego dnia. Przeciętny mieszkaniec tamtych terenów wciąga takie dwie na lunch, przepijając dwoma dużymi kubkami coli (pewnie light) i ma na dwie godziny spokój. Nie jest dziwne, że pomimo sporych gabarytów, które posiadam, koszulka w rozmiarze M była na mnie ze trzy razy za duża. Można wpaść w kompleksy.

Podsumowując, na drzewa bekonowe chwilę jeszcze poczekamy, chociaż podczas bieżącej kampanii wyborczej padło kilka tak nierealnych obietnic, że może i ktoś takie cuda obieca…

Felieton: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: