Wszystkich Świętych za nami. Oddaliśmy cześć zmarłym bliskim, odwiedziliśmy cmentarze, zapaliliśmy znicze, więc najwyższy czas zacząć robić listy zakupów bożonarodzeniowych.

No, może zaraz po długim weekendzie, bo jeśli 12 listopada na pewno okaże się dniem wolnym, w najbliższy piątek i sobotę markety przeżyją takie oblężenie, jakby Polacy dopiero szykowali się do odzyskiwania niepodległości, a nie świętowali jej stulecie.Wystarczy jeden wolny dzień i orientujemy się, że nasze lodówki są zupełnie puste. Musimy je zatem wypełnić po brzegi i przy okazji zrobić zapasy spożywcze i przemysłowe na kolejnych 7 tygodni. A we wtorek znów iść do sklepu po świeże bułeczki. Proste.

Tak czy siak do marketów zaczyna (na razie jeszcze dość nieśmiało) wkraczać bożonarodzeniowy asortyment. Wiadomo, czekoladowe Mikołaje, bombki choinkowe, ledowe łańcuchy i inne świąteczne utensylia. Zatem, kiedy już nam się skończą zapasy niepodległościowe, będziemy mogli ruszyć po mandarynki, kapustę, grzyby i mak. Na karpie będzie trzeba jeszcze trochę poczekać.

Jeszcze kilka lat temu dziwiliśmy się, że z półek sklepowych na początku listopada zerkają na nas marcepanowe renifery, ale chyba już się do tego przyzwyczailiśmy. Co ciekawe chyba niewielu z nas korzysta z możliwości wcześniejszego zaopatrzenia się i, jak zwykle, w drugiej połowie grudnia robi się w sklepach bardzo gęsto.

Wiele osób twierdzi nawet, że przez takie przedwczesne wrzucanie na półki bożonarodzeniowych towarów niszczy się atmosferę świąteczną. Bo przecież wszystkie te przygotowania i zakupowa gorączka to nieodzowne elementy Bożego Narodzenia i jeśli zrobimy to spokojnie, jakiś czas wcześniej, to wiadomo, święta już nie te same.

Na szczęście jest w tej kwestii zupełna dowolność. Możemy spokojnie, przynajmniej częściowo, zaopatrzyć się już teraz i spróbować trochę ochłonąć podczas adwentu albo ćwiczyć sklepowy jogging 23 grudnia. Wolnoć, Tomku. Wybierzmy swój sposób i dajmy wybrać innym. Tymczasem cieszmy się z najbliższego święta, najprawdopodobniej będziemy na to mieć aż dwa dni.

Felieton: Dawid Litka

Zobacz także: