Tydzień minął od wielkiej majówki. Oczywiście w dalszym ciągu żyję wspomnieniami, chociaż jest ich coraz mniej, bo kto to widział przywieźć tak mało wina z Bałkanów…

W niedzielę, będąc zaproszonym na spontaniczną posiadówkę przy grillu, zabrałem ostatnią butlę chorwacko-macedońskich pyszności z rocznika 2016, czyli białego wina stołowego. Szybko się rozlało po kielichach i wszyscy uznali, że wyśmienite, już nie beaujolais nouveau, a jeszcze nie ciężkie wino po 35 zeta za butelkę, którego nie lubię. Szczególnie zachwyciła lekkość smaku, bo niskoprocentowe i idealne na ciepły dzień. Zawsze podobała mi się idea stołowych win, czyli lekkich rieslingów i innych “chardoney”, które można kupić za grosze na całym świecie. Szkoda że u nas wina stołowe się nie przyjęły, może dlatego że, będąc tanimi napitkami alkoholowymi, nie byłyby dobrze postrzegane. Francuzi się tym nie przejmują, pamiętam zakup wina za 1 euro w centrum Paryża w roku 2010 i było to właśnie chardonnay zakupione w drogim kraju, a jednocześnie mające kategorię ceny na poziomie naszych “Patykiem pisane” czy “Jaszczur Numer 5” (w odróżnieniu od “(OB)Leśnego Dzbana”, uznawanego za wybitny trunek przez pana Józka spod sklepu na Starej Hucie).

Wina stołowe tego typu to w Chorwacji, Czarnogórze czy na Węgrzech kategoria cenowa 10 zł za 2 litry. I wszyscy to piją jako wspomagacz trawienia po kieliszku przed obiadem, a może i po dwa. Francuzi pewnie po trzy, ale oni są już zaprawieni w winnych bataliach i mają zmutowane wątroby.

Oczywiście nikt nie może zmierzyć się z Polakami czy Rosjanami w spożyciu alkoholi, szczególnie wysokoprocentowych, ale tu jest jakaś czarna dziura alkoholowa i to wciąga wszystko. Podobno z alkoholem nikt nie wygrał, ale my i Rosjanie remisujemy. Oczywiście to żart, ale już prawdą jest, że kultura spożycia też się zmieniła. Mamy fantastyczne piwa regionalne, wybór ich jest tak potężny, ze mogą nam zazdrościć wszystkie kraje świata, Polska staje się symbolem piwowarstwa, a kiedyś takimi symbolami byli Czesi i Niemcy, którzy teraz wypadają bardzo blado ze swoimi paskudnymi, produkowanymi na masową skalę napojami z pianką. Wychodzi na to, że nasz (w sumie dość duży) rynek spożycia oraz zapotrzebowania na nowości jest potężny.

Miałem możliwość w tym roku odwiedzenia 9 krajów europejskich i w każdym wszedłem do marketu, wybór jedzenia jak i alkoholi duży, ale u nas w kraju kilka razy większy w każdej dziedzinie. Myślę, że to pokazuje, jak wiele smaków krajanie lubią i jak są otwarci na kwestie nowości. Fajnie, że najpopularniejsze sieci handlowe w kraju promują tygodnie: azjatycki, grecki, orientalny czy też amerykański. Będąc w innych krajach, chętnie próbujemy kuchni lokalnej, co daje kulinarny wymiar podróży (w końcu nie tylko widoki, ale też smaki czy zapachy dają nam wspomnienia z podróży), a po powrocie do kraju staramy się odtworzyć smak tamtych miejsc. I da się to zrobić, bo w każdym sklepie czeka na nas milion produktów, które urozmaicą naszą kuchnię i powrót do bigosu czy kotleta już nie będzie taki łatwy. Do pierogów tak, bo nigdzie nie są pyszne tak jak w Polsce, chociaż gruzińskie chinkali z mięsem też są zupełnie wporzo.

W każdym razie po urlopie skończyło się wino, ale mam za to zestaw przypraw charakterystycznych dla kuchni bałkańskiej, więc będę dalej żył wspomnieniami, chociaż już wróciłem do rytmu pracy i miasta. Przyzwyczajam się powoli do autobusów, napalony na bilet za 180 zł rocznie niczym Arab na kurs pilotażu. A jazda komunikacją miejską inspiruje, zawsze coś się dzieje.

Godzina 8, autobus linii 303, napchany, bo dzieciaki jadą do szkoły. Na przystanku Matejki wsiada dwóch chłopaków, może z 15 lat. Tacy co mają pierwsze ślady koperku pod nosem, ale że na nabiale włosy urosły, to myśli, że dorosły. Rozmawiają, co jest miłe, że nie gapią się w ekrany smartfonów, jak robi to 70% ludzi w autobusie. Akurat siedzę blisko, więc słyszę urywki.

– Byłem wczoraj u niej…
– U tej, no tej rudej?
– A to ta fajna!
– Noooo, fajna fajna!

Tu rozmowa nieczytelna bo przystanek, otwierane drzwi oraz inne odgłosy zagłuszają skutecznie. Po chwili końcówka dyskusji:

– No i ją wtedy wiesz… No na lody zaprosiłem. Ale nie złapała, o co mi chodziło…

Kurtyna. Witamy w kraju.

Felieton: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: