Kiedy Księżyc z uwięzionym Tsukuyumi runął na Ziemię, nic już nie było takie samo. Natura przeciwstawiła się ludzkości odpowiedzialnej za tę katastrofę, co doprowadziło do niemal całkowitego wyginięcia ludzi. Ci, którzy zbliżyli się zbytnio do Białego Smoka, zostali zamienieni w jego wierne sługi ONI, pozostała garstka rozpoczęła nomadzkie życie. Moc Tsukuyumi wywarła również wpływ na inne gatunki, które po przejściu ewolucji rozpoczęły marsz dnem wyschniętego Pacyfiku w kierunku Księżyca, aby przejąć kontrolę nad Tsukuyumi, a tym samym nad odrodzoną w nowej formie rzeczywistością.

Tsukuyumi: Full Moon Down to strategiczna gra planszowa, która została pozbawiona elementów losowości – liczy się jedynie zdolność adaptacyjna graczy do poczynań ich przeciwników, a to wcale nie jest takie łatwe. Celem gry jest zdobycie jak największej liczby punktów zwycięstwa poprzez m.in. kontrolowanie obszarów. Zacznę jednak od tego, że w grze podstawowej znajdziemy cztery frakcje: Cybersamuraje, Dzika Banda, Nomadzi i Żarłoczny Rój, które różnią się zarówno zdolnościami, jak i liczbą dostępnych jednostek. W grze znajdziemy również niezależną frakcję ONI, która jest sterowana przez wszystkich graczy i niejednokrotnie ma wpływ na cały przebieg rozgrywki.

Rozgrywka w Tsukuyumi nie jest skomplikowana. Wybierając kartę akcji, gracze rozgrywają cztery fazy: identyczną białą, w której wybierają po dwie akcje z czterech dostępnych, i w zależności od wybranej karty, kolejno fazę niebieską (np. aktywowanie kart wydarzeń), zieloną (np. rekrutacja jednostek) i czerwoną (np. atak). Kiedy zakończy się zalecana 4. runda – gra kończy się.

Jak zatem moje wrażenia z rozgrywki? W dwie osoby jest dobrze, ale lepiej w trzy – na planszy staje się ciekawiej i można liczyć na ciche sojusze, które i tak nie trwają długo. Umiejętne rozmieszczanie jednostek, wykorzystywanie zdolności frakcji, dostosowanie się do taktyki przeciwnika – to wszystko sprawia, że gra jest emocjonująca i nie dłuży się, a sterowanie ONI nieraz całkowicie rozbija strategię przeciwnika. Dodam tylko, że warto rozpocząć grę Nomadami i Dziką Bandą, a Cybersamurajów zostawić sobie na później, kiedy już lepiej poznamy wszystkie zasady.

Na pierwszy rzut oka gra od wydawnictwa What The Frog różni się zastosowaniem „standów”, czyli kartonowych żetonów z jednostkami w miejsce plastikowych figurek, które tak często goszczą przy okazji dużych gier strategicznych. Przed kampanią wydawca podjął decyzję, że zastosowanie tego rozwiązania pozwoli graczom lepiej odnaleźć się na planszy i miał rację. Kiedy na jednym kaflu terenu znajduje się ponad dziesięć jednostek należących do różnych frakcji, gracz nie musi szukać ich statystyk w specjalnych tabelach, co znacznie wpływa na czas trwania rozgrywki. Zastosowanie standów pozwoliło również zmniejszyć kafle terenu i znacząco wpłynęło na cenę. Warto zauważyć, że karton jest bardzo dobrej jakości, a plastikowe podstawki nie niszczą nadruku przy wkładaniu żetonów, co bardzo często ma miejsce w innych grach ze standami.

Poza grą podstawową fani tytułu mogą liczyć na kilka rozszerzeń i dodatkowych elementów, jak np. matę do gry, kafle terenu, rozszerzenie wprowadzające kolejnego gracza lub graczy (standardowa rozgrywka jest do 4 osób) czy płócienne sakiewki z nadrukami frakcji. To jednak nie wszystko. Na graczy czekają także dodatkowe frakcje: Władcy Utraconych Mórz, Fireborn (smoki), Kampfgrüppe 03 (członkowie Zakonu Marduka) czy Sentinels (wojenne pandy). Obecnie na stronie wydawcy trwa również kampania fanowskiego dodatku, wprowadzającego do gry m.in. aż 5 całkiem nowych frakcji i osobno sprzedawaną frakcję Chronomasterów – małp podróżujących w czasie. Jak na jedną grę, to bardzo dużo, zwłaszcza że od polskiej premiery nie minął jeszcze rok.

Tsukuyumi znalazła swoje honorowe miejsce na mojej „półce” i cieszy się dużym zainteresowaniem, zarówno ze względu na tematykę (japońskie klimaty!), jak i rozgrywkę. Polecam bliżej przyjrzeć się temu tytułowi i zagłębić w fabułę każdej z frakcji, dzięki wydanemu komiksowi.

Radosław Kałuża | @harcmepel

Zobacz także: