Postać hrabiego Draculi była wzorowana na rumuńskim okrutniku Władzie Palowniku, w dzisiejszych czasach ta historyczna postać kojarzy się raczej jako ikona popkultury, na miarę Hello Kitty.

Stragany w rumuńskim mieście Bran, nad którym króluje zamczysko wiązane z najpopularniejszym wampirem świata, uginają się od setek zabawek, gadżetów i wymyślnych chińskich masek przedstawiających Palownika jako pluszową zabawkę z ledowymi, mieniącymi się na czerwono oczami, może to przestraszyć 3-latka, a może i to już nie. Historia krwawego sadysty z XV wieku
jest tak zmieniona, że można podejrzewać, że za 300 lat triumfy będzie święcić kukiełka Hitlera albo Stalina, przedstawianych jako sympatycznych wujciów. Ale tak jest z popkulturą, że czerpie z  historii według potrzeb komercyjnych, tak jak stało się z postacią Ernesto Che Guevary, awansującego z mordercy do ikony rewolucji w masowej głupocie pseudokultury.

Wracając do Rumunii, stwierdziłem, że musimy zrewidować zdecydowanie nasze poglądy, bo nazwa tego kraju używana jako synonim biedy, dziadostwa czy bylejakości dawno już nie ma prawa bytu. Wiem, że są pewnie kraje na świecie, w których sądzi się, że w Polsce po ulicach chodzą białe misie, a kapusta i cebula są jedynym dostępnym pożywieniem, ale sami wiemy, jak bardzo nas bolą takie nieprawdziwe opinie. Tak też jest z Rumunią.

Przyznam, że moja wiedza na temat tego kraju jest niewielka, kiedyś odwiedziłem Siedmiogród, ale było to 10 lat temu, więc dla kraju będącego wtedy świeżo w UE to cała przepaść czasowa, zobaczmy zresztą jak zmieniło się w tym czasie nasze miasto.

Aplikacja drogowa informująca o przeszkodach i korkach na drodze to wybawienie dla kierowcy. Kiedy mając do celu 40 km, wyświetliło mi, że zajmie mi to 3 godziny, wiedziałem, że pewnie w górach zdarzyła się jakaś kolizja lub inna nieprzewidziana okoliczność. Trzeba było poszukać noclegu w miejscu, w którym akurat przebywałem ze swoim znakomitym towarzystwem. Przejeżdżaliśmy w okolicy górskiego miasteczka, nie było więc większych problemów, aby coś szybko zorganizować. Miły gospodarz (dlaczego mam wrażenie, że Rumuni mówią po włosku?) pokazał nam dziki skrót przez lasek, bo jak stwierdził, główną drogą centrum jest 1.5 km, a skrótem… 100 m!). Las był ciemny, ale latarki w komórkach dały radę, jakież było nasze zaskoczenie, gdy weszliśmy do miasta… Przed nami ukazał się kurort z zadbanymi, równymi chodnikami i ulicami, pięknymi hotelami, wypielęgnowanym parkiem wraz z zabytkowymi budowlami i dziesiątkami hoteli, restauracji i miejsc uprzyjemniającymi turystom pobyt. Miasteczko o nazwie Sinaia okazało się jednym z najpopularniejszych miejsc w Siedmiogrodzie, ze względu na fantastyczne warunki narciarskie – ogromną ilością tras zjazdowych w okolicznym paśmie gór Bucegi, przypominających wyglądem i wysokością Tatry. W taki sposób zupełnie niechcący poznaliśmy odpowiednik naszego Zakopanego.

Inne miasta odwiedzone po drodze, takie jak Braszów (Brasov) czy historycznie świetnie zachowana Sighisoara zrobiły potężne wrażenie, zresztą któż z nas nie lubi klimatu starego miasta, spaceru po średniowiecznym bruku czy kawy wypitej w kafejce na historycznym rynku. Miejsce średniowiecznej kaźni, gdzie publicznie prowadzono egzekucje, zmienione w lodziarnię lub wegetariańską restaurację. Ja tam wolę oglądać uśmiechnięte twarze niż ucięte głowy. Mało mi tego miejsca, na pewno wrócę, aby lepiej poznać.

Jadąc tranzytowymi drogami i nie wjeżdżając do miast, mamy obraz tego kraju, spaczony kiczowatym obrazem domów cygańskich kacyków, którzy prześcigają się w ilości wieżyc i zdobień w swoich “pałacach”. Najnowszy trend, to wykańczanie wieży symbolem… mercedesa! Znana trójramienna gwiazda pyszni się na każdym domu, pokazując przede wszystkim stan majątkowy właściciela. No, ale tak widać mają i to lubią. A z drugiej strony… czy u nas nie szpanuje się stanem posiadania?

A na koniec, zgodnie z zapowiedzią, muszę wyjaśnić, jak zjadłem agnieszkę. Otóż po bułgarsku agnieszko to… jagnięcina, za którą zresztą przepadam. Zamówiłem danie i rzekłem: Zjem cię, agnieszko! – co uczyniłem. Bardzo to dobre było, bardzo…

Tekst: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: