Wszyscy kłamią. Politycy, prezenterzy pogody i grzyby udające prawdziwki. I moje lustro, bo nie mam tyle lat, ile ono prezentuje w odbiciu.

W poniedziałek media obiegła wieść na temat bankructwa najstarszego na świecie biura podróży – Thomas Cook. Początki tej firmy sięgają roku 1840. Prawie 180 lat istnienia biura to nie lada wyczyn, który zmienił oblicze turystyki, przełamał barierę obaw przed podróżami. Poczucie bezpieczeństwa i poczucie opieki w trakcie odbywania wyprawy sprawiły, że społeczeństwo masowo decydowało się na dalekie wojaże. Dziś jednak świat się zmienił – coraz rzadziej potrzebujemy biura, aby wybrać się w bliższe i dalsze strony, a poczucie opieki przejęły firmy ubezpieczeniowe, łatwość planowania kwestii logistycznych dzięki internetowi i posiadanie w kieszeni smartfonu – przewodnika i komunikatora w jednym załatwiają sprawę. Tylko osoby chcące spędzić urlop w systemie all inclusive sięgają po oferty sprawdzonych (jak im się wydaje) biur podróży, często w systemie last minute albo w trakcie trwania innych akcji promocyjnych pozwalających za relatywnie niskie pieniądze doświadczyć zagranicznych wrażeń i sporej porcji jedzenia i picia.

A wracając do upadku Thomas Cook, ogłoszonego w poniedziałek, Neckermann Polska (firma podległa brytyjskiemu gigantowi) wydał oświadczenie, że jest stabilny finansowo i nic się nie dzieje, można dalej rezerwować wyjazdy. Szybko okazało się, że jest inaczej, bo we wtorek zaczęto odwoływać loty, a w środę firma ogłosiła niewypłacalność. Nie wiem, po co kłamać, po co prezes zarządu turystycznego giganta podpisuje się z imienia i nazwiska pod nieprawdą, która szybko wychodzi na jaw. Może już dziś, w czwartek, siedzi na Seszelach pod palmami i ma wszystko gdzieś, gdy w tym samym momencie setki biur podróży pośredniczących w sprzedaży przeżywają oblężenie niezadowolonych klientów. A może posługiwanie się kłamstwem i zasłanianie się większym dobrem to bardziej powszechna praktyka? Ciekawe na przykład, jak to będzie z mocno kontrowersyjnymi obietnicami wyborczymi. Zapewne za kilka lat doświadczymy ich skutków na własnej skórze.

Za to jesień ślicznie do nas zawitała, obdarzając grzybiarzy wysypem koźlaków, maślaków i prawdziwków. Grzybiarze dzielą się na dwa fronty: zbieraczy i szukaczy. Ja należę do tej drugiej grupy, siatkę na grzyby trzymam głęboko za pazuchą, tam też ukrywam nożyk. Idąc przez las i spotykając innego grzybiarza, najczęściej rozglądam się po drzewach, udając ornitologa, szczególnie, jeśli spotkana osoba ma przy sobie wiadro dorodnych grzybów, a ja co najwyżej wspomnienia z roku 1985, gdy z ojcem odwiedziliśmy okolice Choszczna. Mój wujek, pracujący na poligonie w tamtych okolicach, wprowadzał nas w lasy, których nie wolno było eksplorować przez osoby nieupoważnione. Grzyby kosiło się niczym zboże. Zbieraliśmy dziennie 8 pokaźnych koszy, nawet nie było sensu zbierać nóżek – nie było miejsca, aby je zabrać. Wujek niestety już nie żyje, my jesteśmy w NATO i poligony są poza zasięgiem. Tylko raz poczułem się zbieraczem grzybów.

Jeździliśmy też z ojcem na grzyby w okolice Włoszczowej, były to wyjazdy organizowane przez kopalniane organizacje, wyjeżdżało się z placu Gwarków ok. 3. Wczesnym rankiem byliśmy na miejscu, tyle że z tatą szliśmy na grzyby, a połowa autokaru po prostu wysypywała się z drzwi i szła spać pod drzewa, aby wytrzeźwieć. Niejeden nie zdążył na kurs powrotny i musiał pewnie grubo się dziwić, budząc się w środku niczego i nie wiadomo gdzie. Żony były pewnie szczęśliwe z powrotu takich delikwentów i witały ich z otwartymi rękami.

Wracając do różnicy między zbieraczem a szukaczem, doświadczyłem tego kilka lat temu, będąc w lesie ze znajomym, wytrawnym grzybiarzem. Znalazłem z 10 sztuk, a on, zachowując się jak obłąkany pies myśliwski, cały kosz. Gonił jak szalony między drzewami, a że się o nie nie zabił to cud. Pomyślałem, że ten obłęd nie dla mnie i po prostu chodzę na spacery po lesie, bo lubię, a ponieważ pogoda ma się jeszcze utrzymać, może w końcu znajdę jakiś okaz. Na razie widzę, że dziwne te grzyby, przypominają puszki po piwie, stare kalosze albo papierki po batonach. Z takich okazów zupy i sam Thomas Cook by nie ugotował. I na koniec przypomnę, że nie wolno zbierać grzybów, których nie znamy, bo chociaż wszystkie są jadalne, to niektóre tylko jeden raz.

Tekst: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: