Piotr Banach – jeden z najbardziej rozpoznawalnych w Polsce twórców muzyki rockowej i reggae, przez wielu słuchaczy już uważany za legendę. Na scenie występuje od ponad 35 lat. Jest założycielem i autorem sukcesów zespołów Hey i Indios Bravos, dla których pisał teksty, tworzył muzykę i grał na gitarze. Jest współautorem pierwszej solowej płyty Katarzyny Nosowskiej “puk.puk”. Obecnie tworzy razem z młodą i niezwykle charyzmatyczną wokalistką i instrumentalistką Kafi (Katarzyną Sondej) duet BAiKA, który niedawno wydał swój solowy album studyjny “Byty zależne”. Duet przyjedzie do naszego miasta 20 kwietnia i zagra w Domu Kultury im. Zdzisława Krudzielskiego w Szczakowej o godz. 19.00.


Dla każdego, kto jest zorientowany w historii polskiej muzyki rockowej, nazwisko Piotra Banacha to synonim sukcesów grup Hey i Indios Bravos. Ale “zwykłym słuchaczom” zespoły te kojarzą się tylko z wokalistami, Kasią Nosowską i Gutkiem. Nie jest panu trochę przykro?

Taka jest prawda, musiałem się z nią pogodzić i ją zaakceptować. Na pewno nikt by mi nie uwierzył, gdybym powiedział, że zupełnie mi na tym nie zależy i cieszę się, że moje zasługi przypisywane są innym. To nieprawda. Wiadomo, że mam takie same ambicje jak wszyscy, a każdy lubi być poklepywany po plecach. Nie najlepiej znoszę sytuację, w której ktoś mówi: “Ale ci zazdroszczę, że grasz z Gutkiem, bo on pisze takie fajne teksty i robi taką fajną muzę”. No i co mam wtedy mówić? Nie bardzo można z tym nawet
polemizować. Wolałbym, żeby wszyscy wiedzieli, że to ja jestem autorem. Ale skoro nie wiedzą, to cóż zrobić. Sam jako fan muzyki zwracam uwagę na frontmanów, a później dziwię się, że autorem jest ktoś stojący z boku. Ale tak już jest i to zupełnie naturalne.

Można stwierdzić, że Hey jest jednym z najpopularniejszych zespołów w historii polskiego rocka. Nie szkoda było panu odchodzić w szczycie popularności?

Kiedy zespół gra wystarczająco długo, zaczyna wchodzić w pewne wytarte koleiny i się nimi poruszać. Również publiczność zaczyna reagować jakby na pamięć. Zawsze mówię, że to sytuacja jak z piątkowym uczniem w szkole. Kiedy taki uczeń napisze nawet bardzo słabe wypracowanie, to i tak dostanie piątkę, bo nauczyciel wychodzi z założenia, że uczeń jest dobry. Tak samo kiedy publiczność idzie na koncert, który był paskudny, bez energii, a widzowie są zachwyceni, bo przecież zagrała gwiazda. Podobnie jest chyba w odwrotnej sytuacji: “No to przecież nie może być dobre, bo gdyby było dobre, to na pewno bym o tym już słyszał”. Odczułem to zaraz po odejściu z Heya i założeniu Indios Bravos. Trudno było się przebić. Podobnie jest z BaiKĄ, choć wiem, że gramy fajne koncerty, a ci, którzy chcą ich posłuchać, są zachwyceni. To dość trudny okres i nie wiem, czy zrobię sobie coś takiego po raz czwarty. Jeśli uda nam się przebić z BAiKĄ, to będę już za stary, żeby po raz kolejny zaczynać od początku.

Ta pańska “starość” niesie ze sobą ponad 35 lat na scenie i bagaż doświadczeń, wiedzy o polskiej muzyce. Jest pan w stanie określić, również jako fan, czy ta nasza muzyka starzeje się z godnością?

Myślę, że muzyka straciła to, co miała kiedyś, zdolność oddziaływania na ludzkie dusze. Teraz stała się czymś bardziej użytkowym, tłem. No, ale tak jest, że każda epoka ma jakieś swoje mody. Widzę, że muzyka już nie ma takiej siły. Jako fan bardzo nad tym boleję. Jako domorosły filozof wiem, że taka jest kolej rzeczy. Za czasów mojego dzieciństwa na każdym rogu były zakłady szewskie czy rymarskie, a teraz nie zostało po nich śladu. Być może po muzykach rockowych, w tym starym wydaniu, niedługo też nie pozostanie śladu. Szkoda mi tego, bo to lubię.

Próbujecie z tym walczyć, jako BAiKA?

Naszą walką jest to, że robimy swoje, nie chcemy się dostosowywać. I słyszymy od ludzi, którzy chcą nas posłuchać, że są naszą twórczością zachwyceni. Z drugiej strony są opinie, że to fajne, ale tak się teraz nie gra. Sięganie po takie, a nie inne gatunki jest skutkiem doświadczeń moich i Kafi. Nie ma tu żadnego wyrachowania, próby dostosowania się do panujących trendów. I wychodzi nam właśnie tak. Całe życie taką muzyką się zajmowałem, mam jakiś wyrobiony styl i uciekanie od tego byłoby bezsensowne. Nawet ostatnio chodził mi po głowie taki manifest, że chcąc być nowoczesnym, stałbym się śmieszny. Nie jestem nastolatkiem i gdybym chciał go udawać, byłbym żałosny. Nasza twórczość wynika z życiowych doświadczeń, nie z kalkulacji.

Kiedyś tworzył pan dla Kasi Nosowskiej, teraz dla Kasi Sondej. To przypadek, czy Katarzyny jakoś wyjątkowo pana inspirują?

Moja mama mówiła, że Katarzyny to straszne cholery, w sensie kobiety z charakterem, że są fascynujące, co też ma swoje dodatnie, ale i ujemne strony. Pewnie dlatego, że są wyraźne, potrafią się przebić, być widoczne.

Słyszałem stwierdzenie, że potrafi pan pisać kobiece teksty. Że są one odpowiednie zarówno dla wykonujących je, jak i dla słuchających pań.

Sam miałem być dziewczynką. Moja mama czekała, nomen omen, na Kasię. Cieszę się, że to dociera do kobiet, bo są chyba bardziej wyczulone na sferę tekstową niż mężczyźni. Jeśli to nie jest jakiś banał, kobiety bardziej biorą sobie to do serca.

W Jaworznie zagracie jako duet?

Tak, ta formuła nam się w tym momencie sprawdza. Słuchacze to podkreślają. Dodatkowe osoby na scenie pewnie by to zmieniały. Nie zaburzały może, ale zmieniały.

Rozmawiał: Dawid Litka

Zobacz także: