Walka o flagę pomiędzy drużyną wspieraną przez Gumową Kaczuszkę, a ekipą Bombowego Bohatera z Kosmitami? Tak właśnie przedstawia się dwuosobowa, pojedynkowa karcianka od gdańskiego wydawnictwa Rebel, w którą można zagrać nawet w osiem osób… i to jednocześnie.

Challengers: Drużyna marzeń to gra autorstwa Johannesa Krennera i Markusa Slawitschecka, która ukazała się w tym roku na polskim rynku. Jej dużą zaletą są zarówno proste zasady, szybka i dynamiczna rozgrywka, jak i wykonanie, a wszystko to jest opatrzone zabawnymi grafikami postaci autorstwa Jeffa Harveya. Po otwarciu pudełka dostajemy krótką instrukcję i pomocną przykładową rozgrywkę, która pomoże wyjaśnić kilka drobnych nieścisłości. Ponadto znajdziemy tutaj drewniane żetony flag, tekturowe żetony pucharów i tzw. kibiców, 336 kart, trzy tacki i cztery ładnie wykonane maty. Szczególnie spodobały mi się zarówno tacki, które mają dodatkowe miejsce na karty odrzucone, jak i maty dodane w miejsce zwykłych tekturowych planszetek. Sam insert także świetnie się sprawdza – standardowe ułożenie może spowodować przesuwanie się kart, ale wystarczy ułożyć na nich odwrócone tacki i problem sam się rozwiązuje.

Pora rozłożyć grę. W rozgrywce dwuosobowej gracze będą korzystać jedynie z zielonej maty – kolejne są dodawane przy większej liczbie uczestników. Każdy z graczy otrzymuje identyczną talię startową i kartę z planem turnieju. Sam turniej będzie trwał 7 rund, w których gracze będą toczyli dwuosobowe pojedynki na wskazanych matach. Całość jest tak zaplanowana, aby każdy z uczestników mógł zagrać z każdym i po wspomnianych 7 rundach wejść do finału. Punkty przyznawane są zarówno za wygraną rundę, jak i po skorzystaniu ze specjalnych zdolności kart. Finał rozgrywany jest pomiędzy dwoma graczami, posiadającymi największą liczbę punktów. Przy nieparzystej liczbie uczestników mechanika przewiduje wykorzystanie talii Robota. Jak zatem wygląda sam pojedynek?

Przed zajęciem miejsca przy odpowiedniej macie gracze będą starali się wzmocnić swoje talie startowe. W tym celu uczestnicy będą dobierali pięć kart z odpowiedniego stosu i wybiorą określoną przez plan turnieju ich liczbę. Następnie będą mogli wyrzucić ze swojej talii dowolną liczbę kart i z tak przygotowaną, przetasowaną talią można rozpocząć pojedynek.
Najpierw gracz rozpoczynający wykłada pierwszą losową kartę i przejmuje „flagę”. W odpowiedzi przeciwnik dociąga karty ze swojego stosu do momentu, gdy ich łączna siła będzie większa od łącznej siły kart przeciwnika. Drużyna, która straciła flagę siada na ławce, a gracz rozpoczyna dociąganie nowych kart. Runda trwa do momentu, gdy jeden z graczy nie jest już w stanie przejąć flagi, lub zabraknie mu miejsca na ławce na pokonane karty. Gracz, który obronił flagę, otrzymuje żeton pucharu, na odwrocie którego znajdują się punkty zwycięstwa. Pozostaje zebrać wszystkie swoje karty i zerknąć na plan turnieju, gdzie będzie toczyła się kolejna runda.

To co najbardziej spodobało mi się, grając w Challengers: Drużyna marzeń, to dynamiczna rozgrywka. Owszem wiele zależy od losowego ułożenia się kart w stosie gracza, lecz nie jest to do końca aż tak bardzo zależne od szczęścia. Duże znaczenie ma tutaj odpowiednie rozbudowywanie swojej talii, zarówno wzmacnianie jej o karty ze specjalnymi zdolnościami, jak i pozbywanie się kart, przez które może zabraknąć miejsca na ławce. W rozgrywce bierze udział pięć z sześciu dodatkowych talii, dzięki czemu trudno o zebranie identycznego zestawu kart przy kolejnych rozgrywkach. Ponadto większość rund daje możliwość wyboru na wzmocnienie talii dwiema średnimi kartami lub jedną mocniejszą. Spodobały mi się również niektóre zdolności kart, które uruchamiają się w różnych momentach gry: przy wyborze karty, w czasie ataku, po przechwyceniu lub stracie flagi czy w momencie, kiedy karta znajduje się na ławce. Daje to duże pole do ustalenia różnych strategii, w zależności od tego, kiedy dana karta pojawi się na macie.

Challengers: Drużyna marzeń świetnie sprawdzi się jako gra imprezowa zarówno dla początkujących, jak i średnio zaawansowanych graczy. Jest to również świetny przerywnik pomiędzy cięższymi tytułami.

Artykuł powstał przy współpracy z wydawnictwem Rebel.

Radosław Kałuża
Galeria: HarcMepel

Zobacz także: