26 sierpnia obchodzić będziemy 67. rocznicę jednego z najtragiczniejszych wydarzeń w historii jaworznickiego górnictwa. Tego dnia, w 1954 roku, 18 górników kopalni Komuna Paryska straciło życie. Pracowali w upadowej „Danuta”, kiedy ta została zalana wodą, która odcięła im drogę ewakuacji. Najmłodsza z ofiar miała 18 lat, a najstarsza 48. Uratował się tylko jeden górnik Ludwik Guja, wówczas 38-letni.

Pan Ludwik pracował w kopalni od parunastu lat, razem ze swoim szwagrem. Wyszedł tego dnia do pracy, jak zawsze, wcześnie rano. – Tata zabrał ze sobą przygotowane przez mamę kanapki ze smalcem, półlitrową butelkę kawy i po około 20 minutach dotarł do pracy. Dzień jak każdy, nic nie wskazywało na tragedię – opowiada syn pana Ludwika, Włodzimierz Guja, który urodził się 5 lat po tej tragedii. – Tata przez lata miał traumę, dosłownie osiwiał w ciągu dwóch miesięcy. A tę historię znam ze szczegółami z jego opowiadań – dodaje.

Po odprawie pan Ludwik został skierowany z Franciszkiem Figurą do wykonywania torowiska, po którym miały być wożone materiały do budowy tamy wodnej. Tym zadaniem zajmował się od kilku dni. Najpierw jednak sztygar Bielas kazał mu poprawić stropnice, które popękały pod wpływem dużego parcia stropu – górotworu. Po wykonaniu tej pracy poszedł z Figurą w stronę chodnika wodnego, gdzie miał obkładać kolejkę. – W pewnym momencie, jak tata wspomniał, usłyszał krzyk – Woda! Woda! – Dochodził z miejsca, gdzie górnicy drążyli pochylnię łączącą chodnik główny z pierwszym pokładem. Potem usłyszał głośny szum i plusk wody. Bez zastanowienia, jakby przeczuwał, zaczął uciekać w kierunku pochylni fedrunkowej, a nie schodowej. I tak naprawdę to go uratowało – wspomina syn górnika.

Woda z impetem wdzierała się do wyrobiska. Pan Ludwik zaczął uciekać, ale jego kolega Franciszek Figura chciał jeszcze zabrać ze sobą narzędzia i niestety ponadmetrowa fala porwała go ze sobą. Pan Ludwik uciekał przed siebie, brodząc już w wodzie do pasa, trzymał się wózków i kierował w stronę wylotu upadowej fedrunkowej. W ciągu kilku minut wszystkie chodniki, pochylnie i wyrobiska zostały zalane. – Podobno, kiedy tata wydostał się na powierzchnię i kiedy przybyła pomoc, rwał się z zamiarem wejścia do upadowej, aby ratować kolegów, szwagra. Niestety, dla nich nie było już ratunku. A tata tak mocno to przeżył, że już więcej do kopalni nie wrócił, pracował później na kolei – przyznaje Włodzimierz Guja.

Przez kolejne dni, gdy sprowadzono odpowiednie pompy, odwadniano kopalnię. Według danych z opracowania Feliksa Czerwonki „Historia kopalni Jan Kanty” z upadowej wypompowano 4.500.000 m3 wody. To mniej więcej tyle wody, ile znajduje się w Sosinie. Dopiero po około czterech tygodniach natrafiono na pierwsze ciała górników. Znajdowały się w różnych miejscach chodników i wyrobisk. Szukanie ciał tragicznie zmarłych górników trwało jeszcze kilka dni, gdyż pędząca żywiołowo woda przyniosła ze sobą ogromne ilości mułu i zanieczyszczeń. Ta ogromna tragedia bardzo poruszyła mieszkańców Jaworzna. Każdego roku pod koniec sierpnia spotykają się pod pomnikiem w Łubowcu, oddając hołd ofiarom.

Ewa Szpak

Pomnik upamiętnia tragedię górników | fot. Anna Zielonka-Hałczyńska

Zobacz także: