Mały Nieustający Tancerz – takie imię nadali Markowi Ptasińskiemu z Jaworzna Indianie z narodu Czarnych Stóp. Jaworznianin pasjonuje się indiańską kulturą od wielu lat i z powodzeniem rozpowszechnia wśród Polaków i mieszkańców innych europejskich państw wiedzę o rdzennych ludach Stanów Zjednoczonych. W tym celu stworzył nawet w Jaworznie, a dokładnie przy ul. Bratków w Cezarówce Dolnej, wioskę indiańską. Tam, razem ze swoimi przyjaciółmi, zaprasza swoich gości do świata Indian.

Zaczęło się
w dzieciństwie…

…od zabaw na podwórku. Marek Ptasiński, wraz z kolegami, wcielał się w indiańskich wojowników, walczył o wolność „swojego” plemienia, polował na bizony. To był wspaniały czas.
Ale podczas gdy dla jego rówieśników była to tylko dziecięca rozrywka, dla małego Marka było to coś więcej. Po latach to coś przestało być zabawą, zamieniło się natomiast w prawdziwą pasję.

– Pewnego razu, podczas rozmowy z moim dobrym znajomym, Piotrem Banachem, założycielem zespołu Hey, okazało się, że i on pasjonuje się indiańską kulturą. Wtedy też Piotrek opowiedział mi o zlotach miłośników Indian. I na taki zlot pojechałem – wspomina pan Marek. – Kilka lat później w Biskupinie zorganizowano tygodniowy festiwal Indian Summer. Zaproszono specjalnych gości z Montany i właśnie tam miałem okazję poznać członków rady plemienia wraz z ich rodziną – opowiada.

Z tego zlotu wywodzi się też indiańskie imię jaworznianina. Pan Marek, który pasjonuje się m.in. tańcem indiańskim, występował bowiem w dwóch grupach tanecznych. Najpierw wykonał taniec bizona, a zaraz po tym biegł na drugą scenę, na kolejny występ. – Oba spektakle oglądali moi przyjaciele z Czarnych Stóp. Jak orzekli, można było zobaczyć mnie wszędzie, tańczącego nieustannie – uśmiecha się jaworznianin. – Dwukrotnie odwiedziłem ich w Stanach Zjednoczonych, dzięki mojemu dobremu koledze, Bartkowi, który mieszka w USA, w rezerwacie w Browning w Montanie, i też pasjonuje się indiańską kulturą. To oni nazwali mnie Małym Nieustającym Tancerzem – podkreśla Marek Ptasiński.

Jak zaznacza, nadanie indiańskiego imienia jest ważną ceremonią. Przestaje się wówczas być osobą bezimienną, nieznaną. Nie jest się już zwykłym przechodniem.

Co ciekawe, na jedno ze spotkań w rezerwacie Czarnych Stóp jaworznianin przybył spóźniony.

– Gdy po raz pierwszy przyleciałem do USA, zwiedzałem wtedy szereg miejsc związanych właśnie z indiańską historią i kulturą. Zrobiłem objazd po 31 stanach. Ostatnim punktem mojej eskapady, przed odwiedzinami w rezerwacie, było muzeum w Helenie, stolicy stanu. Gdy wszedłem do środka i zobaczyłem, jakie eksponaty się w nim znajdują, dosłownie oszalałem ze szczęścia. Nie dane mi było jednak zwiedzić ekspozycji. Do zamknięcia pozostały bowiem zaledwie 4 minuty – przyznaje. – Wtedy postanowiłem, że choćby nie wiem, co się działo, muszę przenocować w Helenie. Tak zrobiłem i następnego dnia stawiłem się u drzwi muzeum tuż przed jego otwarciem – opowiada.

Poślizg w programie zwiedzania okazał się jednak mocno kłopotliwy, jeśli chodzi o wizytę u Czarnych Stóp. – Przyjechałem do nich dzień później, niż się wcześniej zapowiadałem. Tymczasem oni czekali na mnie z ceremonią powitalną. Ja jednak o niczym nie wiedziałem – podkreśla.

Mimo falstartu pan Marek został ciepło przyjęty do indiańskiej społeczności. W rezerwacie Czarnych Stóp spędził sporo czasu. Poznanie życia codziennego, obcowanie na co dzień z Indianami, dało mu odpowiedź na wiele nurtujących pytań, których nie można znaleźć  w książkach. Zweryfikowało również jego dotychczasową wiedzę na temat indiańskich obyczajów i zachowań.

– Życie Indian znacznie różni się też od tego, jak są postrzegani np. przez Europejczyków. Bowiem wciąż mamy w sobie stereotyp Indianina, jako pełnego godności człowieka, będącego w bliskiej symbiozie z przyrodą, jeżdżącego na koniu i walczącego o swoje terytorium. Tymczasem Indianie są jak my wszyscy. Dobrzy i źli. Żyją w zgodzie z naturą lub są z nią na bakier. Jedni mieszkają w rezerwatach, inni postanowili żyć jak inni Amerykanie w wielokulturowych społecznościach. Mieszkają tak, jak my. Nie w tipi, ale w domach z cegły. Wielu z nich żyje też w dużych amerykańskich przyczepach – opisuje. – Indiańska kultura jest ciągle żywa wśród starszych Indian. Młodsze pokolenie już się tak nie angażuje. Niektórzy młodzi ludzie nie mają nawet pojęcia, jak postawić tipi. Tak samo jest z podejściem do natury. Przeciętny Indianin nie zna gatunków drzew. Spotkałem się nawet z tym, że mój rozmówca nie miał pojęcia, jak wygląda brzoza. Podobnie z gatunkami, ptaków. To, co lata wysoko, to dla nich nic innego jak tylko orzeł – wylicza.

A co z tradycyjnym, indiańskim ubiorem, pióropuszami, malowaniem twarzy? To wszystko można spotkać jedynie w ramach ważnych spotkań, ceremonii. Na co dzień Indianie noszą zwykłe stroje, jeansy, t-shirty. Barwne ubiory zakładają tylko z okazji świąt.

Co też ważne, w niektórych Stanach Zjednoczonych zabronione jest przebieranie się za Indianina, np. w ramach balu karnawałowego. Bowiem historia rdzennych mieszkańców Ameryki nie była łatwa. I to, jak z nimi kiedyś postępowano, nosi miano holokaustu. Niestety, w dużej mierze trwa to do dzisiaj.

To nie park rozrywki

To, co najbardziej podoba się panu Markowi w kulturze Indian, to tradycyjny koloryt, który jest zapisem ich historii, a także, znane z hollywoodzkich filmów stoickie podejście do życia i bezkompromisowa waleczność. Największą sympatią pan Marek pała do plemienia Siuksów i do Czarnych Stóp.

O tym, jak wygląda prawdziwe życie Indian, jaworznianin opowiada na spotkaniach i wykładach na ten temat, organizowanych przez różne polskie i zagraniczne instytucje. Aby jeszcze lepiej znać się na rzeczy, skończył również studia na kierunku kulturoznawstwo.

Zaprasza też do swojej Wioski Indiańskiej. To tam od maja do połowy lipca goszczą grupy zorganizowane, w głównej mierze szkolne i przedszkolne. Mali odkrywcy poznają codzienne życie Indian. Mogą wejść do tipi, przyjrzeć się z bliska indiańskiemu rękodziełu, które samodzielnie wyrabia Marek Ptasiński. – Swego czasu tworzyłem takie rękodzieło również dla  Indian ze Stanów Zjednoczonych. Wysyłałem im moje prace, a w zamian dostawałem od nich półprodukty do wyrobu kolejnego rękodzieła – przyznaje.

Jak podkreśla, w jego wiosce można znaleźć autentyczne indiańskie przedmioty. To nie są żadne podróby ani jakieś tandetne towary. – Nasza wioska nie jest parkiem rozrywki, jakich pełno dookoła. Pełni za to funkcję skansenu, w którym naprawdę można dowiedzieć się, jak żyli Indianie – zaznacza.

Na zwiedzanie wioski wciąż można się zapisywać. Więcej informacji znajduje się na stronie internetowej www.wioska.preria.net.

Anna Zielonka-Hałczyńska

Jaworznianin ma wielu przyjaciół wśród Indian
| fot. Archiwum Marka Ptasińskiego

Zobacz także: