Jessika Klaudia Kaczmarczyk to jaworznianka i zapalona podróżniczka. Jest autorką praktycznego przewodnika po Południowej Finlandii, krainie Muminków. Właśnie spełniła kolejne podróżnicze marzenie. Wróciła z podboju Afryki, gdzie przemierzała tereny Kenii, Tanzanii i Zanzibaru. Na afrykańską wyprawę Jessika wyruszyła wraz z grupą „Soliści – podróże poza utartym szlakiem”. Ich przygoda zaczęła się w kenijskiej metropolii, Nairobi. – Tu przekonałam wszystkich, że warto odwiedzić dom słynnej pisarki Karen Blixen. W dzieciństwie mama zaraziła mnie miłością do filmu „Pożegnanie z Afryką”, dlatego marzyłam, by odwiedzić farmę słynnej Dunki – mówi podróżniczka.

Soliści spędzili trzy dni na safari. Na rowerach jeździli po Parku Narodowym Hell’s Gate. To niezwykłe miejsce, gdzie oglądać można dzikie zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Na terenie Hell’s Gate żyją między innymi lwy, żyrafy, antylopy gnu czy słonie. – Celem safari jest zobaczenie wielkiej piątki Afryki, czyli pięciu gatunków dużych ssaków. Należą do nich słoń sawannowy, czarny nosorożec, lampart, bawół afrykański i oczywiście lew. Niestety nam nie było dane zobaczyć nosorożca ani lamparta – opowiada Jessika Kaczmarczyk.

Udało jej się za to zobaczyć słonie, lwice i liczne stado bawołów, z których jeden nawet zagrodził turystom drogę. Na szczęście skończyło się tylko na adrenalinie.

– Z tej podróży zapamietałam ogromne baobaby, które jako dziecko poznałam za sprawą Małego Księcia. Nie sposób, było przejść obok nich obojętnie. Te kolosalne, wiekowe drzewa, rozczulały nie tylko mnie, ale i uczestników mojej wyprawy. Towarzyszyły nam w parku Tarangire na każdym kroku – wspomina jaworznianka.

Jessika gościła też w wiosce Masajów, półkoczowniczego plemienia Tanzanii. Masajowie bardzo ciepło powitali podróżników, co – jak się później okazało – jest stałym elementem wizyt turystów. Było więc uroczyste powitanie, prezentacja strojów lokalnych i kolorowych paciorków noszonych na szyjach. Następnie goście zostali wciągnięci w tańczący tłum. Kolejnym etapem wizyty u Masajów była konkurencja w skokach.

– Pomimo różnic, jakie między nami istnieją, czyli koloru skóry, różnic w edukacji, podejściu do życia i kwestii materialnych, przez tych kilka chwil byliśmy razem. Taniec, śpiew i wspólna zabawa zatarły na chwilę te, wszystkie odmienności. Radość z życia tak charakterystyczna dla Masajów, i ich umiłowanie prostoty skłaniają do refleksji – opowiada wędrowniczka.

Z tej wizyty jaworznianka przywiozła sporo radosnych wspomnień, ale i bolesnych prawd. Okazuje się bowiem, że rdzenna ludność tej części Afryki żyje w zdecydowanie gorszych warunkach, niż prezentuje to turystom wioska Masajów. – Część ludzi, którzy oprowadzali nas po wiosce, żyje w znacznie prymitywniejszych osadach, rozrzuconych w górach, skąd daleko jest do sklepów i dostępu do wody czy leków – opowiada.

Grupa zwiedziła też wyspę Crescent, którą zamieszkuje wiele gatunków roślinożernych zwierząt. Podróżnicy zażywali kąpieli w gorących źródłach Kikuletwa. – To było wspaniałe doświadczenie. Moja grupa, po intensywnych dniach w podróży, niezwykle doceniła ten przystanek. Spędziliśmy tam pół dnia. Skakaliśmy z liany do wody i kosztowaliśmy lokalnej kuchni – zdradza jaworznianka.

Jaworznianka uczestniczyła w kilkudniowym fotograficznym safari | fot. Archiwum prywatne

Soliści spędzili też noc w namiocie w samym sercu Parku Narodowego Tarangire. Namioty uprzednio zostały przygotowane przez przewodników na terenie nieogrodzonym żadnym płotem ani siatką. Nad bezpieczeństwem podróżników czuwał strażnik. – Obiady i kolacje jedliśmy w … klatce! To było zaskakujące i niecodzienne doświadczenie. Klatka postawiona jest tam z dwóch ważnych powodów. Po pierwsze, by dzikie zwierzęta nie ukradły posiłków. Po drugie, by w razie zagrożenia istniała szansa schronienia się. A groźnie bywa. Nocą zagubiona lwica krążyła wokół naszego obozowiska – wspomina Jessika.

Podróżniczka i blogerka relaksowała się też na rajskich plażach Zanzibaru, gdzie smakowała pysznych owoców morza. – Zanzibar jest bajeczny. Woda ma lazurowy kolor. Piasek jest czysty i biały, dokoła piękne kurorty. Ja nie do końca potrafię się odnaleźć w hotelowym klimacie, ale byłam pod wrażeniem. Można tam sporo zobaczyć. Jest rezerwat małpek, które żyją tylko tam, sanktuarium żółwi na Prison Island. Można też skorzystać z Blue Safari, czyli rejsu statkiem na lazurową wyspę – wylicza podróżniczka.

Jessika zobaczyła również Stone Town, miasto które kiedyś słynęło z handlu niewolnikami. – W Stonetown widać spotkanie dwóch kultur, arabskiej i afrykańskiej. To fascynujące miejsce, szczególnie dla fanów architektury, sztuki, miast i Freddiego Mercurego – opowiada Jessika.

Podróż po Afryce przyniosła też sporo odkryć kulinarnych. Okazuje się, że mięso w Afryce jest drogie, więc zazwyczaj jada się dania bezmięsne, ale to nie problem. – Smaku bananów, mango i innych owoców rosnących lokalnie, nie da się opisać. Różnią się od tych, które my możemy kupić w naszych sklepach. Bez wątpienia zapamiętam naleśniki z owocami serwowane na śniadanie, stek z tuńczyka zjedzony na Zanzibarze, sałatkę z mango i awokado. Próbowaliśmy też lokalnych potraw, przypominających nieco zlepioną kulę rozgotowanego ryżu. Muszę przyznać, że to pożywne i sycące danie, ale zazdrościłam przez moment tym, którzy w tym miejscu zdecydowali się na frytki – zdradza jaworznianka.

W czasie podróży po Afryce grupa nierzadko spała w hotelach otoczonych murem, zakończonych drutem kolczastym, szczególnie w Kenii. Wszystko to ma zapewnić turystom bezpieczeństwo. – Niestety, potęguje to wrażenie segregacji i pokazuje różnice klasowe między białymi odwiedzającymi i lokalnymi mieszkańcami. Chociaż standard tych miejsc jest doskonały, pozostaje ukłucie w sercu. My siedzieliśmy w dobrobycie, za murami z drutem kolczastym, odgrodzeni od biedniejszej części miasta – wyjaśnia Jessika.

Kilka lat temu w głowie jaworznianki zrodziła się myśl, by zamieszkać na kilka miesięcy w innym miejscu. – Jeśli los skieruje mnie na jakąś afrykańską misję, to przyjmę to z radością. Potraktuję jako tymczasową przygodę. Chciałabym zobaczyć wszystko, jednak mój dom jest w Polsce. To tu chcę wracać z końca świata – kwituje wędrowniczka.

Jaworznianka słynie z miłości do chłodnych klimatów Skandynawii. Mimo to świetnie odnalazła się też w gorącej i suchej Afryce.

Podróż do Afryki przyniosła Jessice Kaczmarczyk sporo nowych doświadczeń | fot. Archiwum prywatne

– Skandynawia, Wielka Brytania, wietrzne wrzosowiska, to są moje klimaty. Jednak powtarzam nieustannie za Susan Sontag, że nie byłam wszędzie, ale wszędzie na pewno jest na mojej liście. Czasem trzeba nastroić się pozytywnie, dobrze przygotować technicznie. Tu mam na myśli, osłonięcie twarzy, nakrycie głowy. Właściwy strój zabezpieczający przed poparzeniem słońcem i zapas filtrów przeciwsłonecznych są niezbędne. Kenia i Tanzania pod kątem klimatu dostarczają nam wielu wrażeń: zimne poranki i noce oraz gorące popołudnia. Warto mieć z sobą na noc wełniane skarpety – opowiada podróżniczka.

Jessika Klaudia Kaczmarczyk wciąż żyje na wysokich obrotach. Ledwie wróciła z gorącej Afryki, by ponownie zatopić się w chłodnych klimatach Islandii. Za rok, jesienią, poprowadzi trip American Dream i przez tydzień przemierzać będzie amerykańskie bezdroża. O jej fascynujących podróżach można przeczytać więcej na blogu: Buszujacwcodziennosci.com oraz na stronie https://tryalternative.pl/.

Natalia Czeleń

Zobacz także: