Ładowanie Wydarzenia

Kiedy Kantor zaproponował mi, bym uczestniczył w próbach spektaklu „Nigdy tu już nie powrócę” i dokumentował je, wahałem się, czy zaproszenie to przyjąć, jako że nigdy nie uprawiałem fotografii reportażowej, a to były zdjęcia stricte reportażowe, na dodatek w bardzo niekorzystnych warunkach oświetleniowych, co w tamtych czasach było nie lada wyzwaniem. Zgodziłem się jednak, prosząc, by Mistrz pozwolił mi zrobić również przeze mnie reżyserowane zdjęcia, w moim oświetleniu i na moim tle. Była z tym cała historia i dopiero po prawie miesiącu udało mi się kilkanaście takich zdjęć wykonać. Dowiedziałem się wtedy, że on jest najlepszym reżyserem i nikt mu nie będzie mówić, co ma robić. „Ale przecież mi Pan obiecał, że takie zdjęcia zrobimy”. „No trudno – powiedział – obiecałem, to róbmy”. I to są te zdjęcia na jasnym tle, oświetlone moim światłem.

Po wywołaniu filmów zrobiłem odbitki tych reżyserowanych przeze mnie zdjęć, poszedłem na Kanoniczą i dałem je Kantorowi. Dokładnie je obejrzał i spytał, ile mi za nie ma zapłacić. „Nic, panie profesorze (lubił, by tytułować go profesorem, którym rzeczywiście przez jakiś czas był na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, dopóki go minister Sokorski nie wyrzucił za krytykowanie narzucanego przez ówczesne partyjne władze tzw. “realizmu socjalistycznego”), nie zrobiłem tych zdjęć dla pieniędzy, ale z ogromnego mojego szacunku dla Pana i tego, co Pan robi”. Zerwał się od stołu, pobiegł na salę, gdzie wisiała wystawa jego rysunków, pięknie oprawionych w dębowe ramki, zdjął jeden z nich i, wręczając mi go, zapytał: „Czy to pana satysfakcjonuje?”. „Ogromnie – odpowiedziałem – ale proszę mi napisać, że to dla mnie”. Odwrócił rysunek i na czarnym tle napisał: „P. Konradowi – Tadeusz Kantor, 28.10. 1987”. To był dzień jego imienin.

Kantor był człowiekiem niezwykłym, nieprawdopodobnie twórczym i, mimo że nikt go o to nie podejrzewał, niesłychanie skrupulatnym. Tysiące notatek i rysunków utrwalały jego przemyślenia. Do wszystkiego starannie się przygotowywał. Zawsze miał przy sobie notatki rysunki i szkice przewidywanych sytuacji reżyserowanych spektakli. Zauważyłem, że kiedy próba, którą przygotował, skończyła się zbyt szybko, i nie bardzo wiedział, co dalej robić, inicjował słynne awantury, z których słynął. Na środku piwnicy w Krzysztoforach, tupiąc nogami krzyczał: „Ja nie mam warunków do pracy, niech tu natychmiast przyjdzie UB i mnie aresztuje, ja proszę, żeby wszyscy wyszli”. Rozejrzałem się po sali i zastanowiłem się, kto może wyjść: akustyk Tomek, krawiec pan Ludwik, aktorzy i właściwie jedyną osobą spoza teatralnej trupy byłem ja. Wziąłem moją torbę z aparatem i chyłkiem udałem się ku wyjściu. Wtedy szalejący na środku Kantor zatrzymał się i, pokazując mnie palcem, powiedział: „Pan nie!”.

Bardzo lubiłem rozmowy z Mistrzem w jego pracowni na ulicy Siennej, w Cricotece czy w kawiarni Noworolskiego gdzie mnie zapraszał na kawę. Jeśli dziś czegoś żałuję, to że nie nagrywałem naszych rozmów i nie robiłem zdjęć, ale wydawało mi się to wówczas niestosowne, za bardzo wkraczające w intymność naszych kontaktów. Raz tylko wyciągnąłem aparat i siedzącemu na Rynku, patrzącemu przed siebie Kantorowi zrobiłem zdjęcie, zbliżenie twarzy na tle Sukiennic, a potem spojrzał na mnie z aprobującym uśmiechem i zrobiłem drugie, kiedy na mnie patrzy, jedne moim zdaniem z najlepszych.

Pamiętam, że kiedyś, rozmawiając, zapytałem go, czy ma jakąś książkę, która zrobiła na mim szczególe wrażenie, bo dla mnie była to “Czarodziejska góra” Tomasza Mana, która wywarła na mnie ogromny wpływ, ustawiając właściwie cały mój system myślenia i postrzegania świata. Kantor spojrzał na mnie i po chwili powiedział: „Na mnie też”. Kiedy powiedziałem mu, że autorka najlepszej książki o fotografii, amerykańska filozof i pisarka Susan Sontag również była pod ogromnym wpływem tej lektury, Kantor powiedział, że nie jesteśmy jedynymi wielbicielami “Czarodziejskiej góry” i wymienił kilka innych nazwisk wielkich osobistości. Zapamiętałem tę rozmowę jako niesłychanie inspirującą i twórczą, mimo że był to już tylko monolog Mistrza.

Kontakty z Kantorem nie należały do najłatwiejszych, czego doświadczyli wszyscy mający okazję z nim się spotkać. Chimeryczny, choleryczny, impulsywny, nieprzewidywalny w swoich reakcjach, do przesady wrażliwy na swoim punkcie, potrafił obrażać się o nieistotne niekiedy drobiazgi. Opowiadał mi kiedyś jeden z jego dyrektorów technicznych, że na przyjęciu w polskiej ambasadzie w Berlinie Kantor usłyszał, jak jeden z uczestników powiedział coś niepochlebnego o jego teatrze. Wezwał nieszczęsnego dyrektora (bo wszyscy ci dyrektorzy to byli chłopcy do bicia i kozły ofiarne wszelkich możliwych niepowodzeń) i kazał mu natychmiast wyrzucić tę osobę. Nie pomogły tłumaczenia, że to jest gospodarz przyjęcia, czyli ambasador, więc wyszedł Kantor. Ja dla niego miałem zawsze ogromny szacunek. Uważałem nie bez racji, że jest on jednym z największych polskich artystów XX wieku i on o tym wiedział. Nie wiem, czy on oprócz siebie tak naprawdę kogoś lubił, ale cieszyłem się jego sympatią, co mi wielokrotnie okazywał, byłem chyba jedyną osobą, której nigdy nie zrobił awantury.

Cricoteka na Kanoniczej była jego świątynią. Kiedy pokazałem mu kilka zdjęć zrobionych w czasie prób, zaproponował mi, bym w Cicotece zrobił wystawę. Był to ewenement, bo nikt przedtem i zresztą potem nie miał prócz niego w tym miejscu wystawy. Kiedy już w czerwcu 1988 roku wieszałem powiększone i oprawione zdjęcia, wychodził ze swojego kantorka na lewo od wejścia i przychodził popatrzeć na to, co i jak wieszam. Nie komentował, pozostawiając mi całkowitą swobodę. Aliści kiedy poprosiłem go, by coś o zdjęciach powiedział, nie o mnie, bo jak mu powiedziałem – ja na to nie zasługuję – na wernisażu wystąpił z napisanym na siedmiu stronach manifestem, zaznaczając – to będzie tylko o panu. Pierwsza strona owego manifestu to kartka białego papieru maszynowego A4, przedarta na pół, następnie sklejona kawałkiem brązowego papieru pakunkowego, pomazana kilkakrotnie białym korektorem w celu naniesienia poprawek oraz raz jeszcze paseczkiem brązowego pakunkowego papieru z napisanym pisakiem tekstem jest sama w sobie dziełem sztuki, bo tak ją Mistrz zaplanował, a po odczytaniu tekst ten mi ofiarował.

Kantor odwiedził mnie kiedyś w mojej uniwersyteckiej pracowni na ulicy Gołębiej z jedną panią, prosząc, bym zrobił jej portrety. Podczas fotografowania oglądał wiszące na ścianach moje zdjęcia. Przy jednym z nich zatrzymał się na dłużej. Było to moje zdjęcie z cyklu tzw. “pejzaży muzycznych”. Powiedziałem mu, że jest to próba pokazania nieistniejącego świata, próba operowania plamami światła, które w efekcie powodują, że słychać płynącą z tych zdjęć muzykę, łatwo słyszalną dla każdego, kto chce ją usłyszeć. „Nie, proszę pana – powiedział Kantor – taki świat zobaczy każdy, któremu kropla rosy wpadnie w lesie do oka, pana zasługą jest tylko to, że obraz taki udało się panu zatrzymać i na kliszy fotograficznej utrwalić. Piękne!”.

W Pałacu pod baranami zrobiłem w czerwcu 1989 roku drugą po Cricotece wystawę moich zdjęć z prób „Nigdy tu już nie powrócę” i zaprosiłem Mistrza do wspólnego obejrzenia wystawy, jako że zdjęć tym razem było dwa razy tyle, co na tej pierwszej. Do wystawy tej zaprzyjaźniony ze mną jeden z najlepszych polskich twórców plakatu Mieczysław Górowski, zrobił mi przepiękny plakat wpisujący się prócz kantorowych klimatów, dodatkowo jeszcze w 150 rocznicę powstania fotografii, przedstawiając oko z mojego profilu jako aparat fotograficzny. Powiedziałem wtedy Kantorowi, że Górowski marzy, by zrobić plakat do któregoś z jego spektakli, nie było dyskusji, usłyszałem krótkie: „Ja jestem najlepszym plakacistą!”.

Często osoby krytykujące teatr Kantora, zapytane, czy były na jakimś spektaklu i widziały go na żywo, mówią, że widziały w telewizji. Oglądanie teatru Kantora w telewizji można by porównać do oglądania Kaplicy Sykstyńskiej w czarno białej “Przyjaciółce” z 1951 roku. Ci ludzie nie rozumieją, czym był ten teatr, bo to było swego rodzaju niezwykłe misterium, w którym trzeba było uczestniczyć, śledzić poruszających się na scenie aktorów, słuchać perfekcyjnie dobranej muzyki i obserwować dyrygującego tym wszystkim, krzątającego się po scenie Kantora, który to wszystko wymyślił i zaaranżował. Kantor był integralną częścią każdego przedstawienia, jednym z głównych, jeśli nie najważniejszym aktorem. Bez jego obecności na scenie, teatr byłby martwy, co potwierdziło się po próbach reanimacji tego teatru po jego śmierci.

Zdaję sobie sprawę, że oprócz tych zdjęć „reżyserowanych” pozostałe nie są najwyższej jakości technicznej, co mi już kilkakrotnie zarzucano, ale broniłem się, że nie był to rodzaj lubianej przeze mnie fotografii, a najważniejsze było dla mnie uchwycenie nastroju tych prób, atmosfery, która tam panowała i sądzę, że mi się to udało.

~Konrad Karol Pollesch~

Wystawę prac Konrada Karola Pollescha będzie można oglądać w Hali Widowiskowo-Sportowej w godzinach jej otwarcia od 13 do 28 września.

Zapraszamy!

Zobacz także:

Podziel się tą informacją ze znajomymi: