Zespół Myslovitz – gwiazda sobotnich Dni Jaworzna to jedna z najbardziej rozpoznawalnych w historii polskiej muzyki grup rockowych. Gra na scenie ponad ćwierć wieku, wychowując kolejne pokolenie. Specjalnie dla Czytelników PJ basista Jacek Kuderski opowiedział o zmianach w składzie zespołu i spełnionych marzeniach.


Nie macie szczęścia do wokalistów – najpierw w 2012 roku odchodzi Artur Rojek, w kwietniu podjęliście decyzję o rozstaniu z Michałem Kowalonkiem?

Tak jak w życiu czy w małżeństwie pewne drogi się rozchodzą, ludzie się źle dobierają i trzeba podjąć decyzję o rozstaniu. Z Michałem byliśmy 6 lat, pewne ustalenia gdzieś się rozeszły i nie było sensu dalej tego ciągnąć. Michał ma swoje projekty, mieszka w Poznaniu z rodziną, więc odległość również nie sprzyjała, aby razem spotykać się na próbach, tworzyć nową płytę. Koncertuje teraz z nami nowy wokalista – Łukasz Lańczyk, znany z castingu, który przeprowadziliśmy 6 lat temu. Wtedy niestety nie nawiązaliśmy współpracy, ale teraz zaprosiliśmy go do zespołu, na razie jako gość, ale może będzie z tego coś więcej, czas pokaże.

Kiedy rozstaliście się z Rojkiem, pojawiły się głosy, że Myslovitz bez Artura to nie ten sam zespół. Nie baliście się spadku popularności?

Na pewno decyzja Artura odebrała nam trochę fanów. Bądź co bądź był z nami ponad 20 lat. Dla wszystkich to było zaskoczenie, takie nagłe odejście, ale widocznie tak musiało być. Ciężko było nam na początku, ale nie chcę już tego rozgrzebywać, minęło parę lat i to jest rozdział zamknięty. Każdy poszedł w swoją stronę. Zespół istnieje i koncertuje. Żyjemy chwilą obecną. Nie wiem, co nas czeka w przyszłości, na pewno chcemy nagrać jak najszybciej nową płytę.

W 1999 roku zespół wylansował piosenkę “Długość dźwięku samotności” – utwór, który pozostaje w pamięci słuchaczy. Ale jest to jednak bardzo depresyjny kawałek.

Jest to popowa ballada z dobrym ujmującym tekstem, która spodobała się ludziom i jest najbardziej rozpoznawalnym przebojem Myslovitz. Kiedy skomponowałem ten kawałek, byliśmy na trochę innym etapie muzycznym. Reszta zespołu nie była od razu do niego przekonana, nie pasował do naszej konwencji, bo byliśmy mocno gitarowym bandem. Ale w końcu nagraliśmy go i stał się wielkim przebojem.

Siedem lat wcześniej pojawiliście się na scenie muzycznej jako zespół The Freshmen, po dwóch latach zmieniliście nazwę na Myslovitz, dlaczego?

To był przypadek. Nasz znajomy, ówczesny promotor zespołu zaproponował nazwę Mysłowice jak miasto, z którego pochodzimy. W końcu stanęło na Myslovitz, ponieważ taki napis widniał na drzwiczkach pieca kaflowego w moim rodzinnym domu, ale to długa historia. On zgłosił nas pod tą nazwą na ważny przegląd – Mokotowską Jesień 95. Wygraliśmy ten konkurs i zaistnieliśmy na rynku pod nazwą Myslovitz.

Cztery lata po powstaniu dostaliście pierwszą nominację do Fryderyka. Jakie było wtedy wasze marzenie?

Chcieliśmy być znani i popularni. Marzyło nam się przede wszystkim, aby nagrać płytę, co nie było wtedy proste. Poznaliśmy wtedy mnóstwo fantastycznych ludzi, którzy nam pomogli w rozwoju kariery.

No i posypały się nagrody, wyróżnienia. Czy któraś nagroda jest dla was szczególna?

Jest to przede wszystkim nagroda MTV, dwa razy odbieraliśmy to wyróżnienie. Pierwszy raz we Frankfurcie, drugi raz w Barcelonie. Było to dla nas prestiżowe wyróżnienie, uczestniczyliśmy w gali z innymi światowymi zespołami, potem razem bawiliśmy się na after party.

W Muzeum Miasta Mysłowice otwarto w 2008 r. wystawę figur woskowych członków zespołu. Czy jest ona aktualizowana?

Gipsowe odlewy twarzy zrobił lokalny artysta Maciej Kot. Kiedyś w ogóle chcieli nam postawić pomnik, ale nie zgodziliśmy się na ten pomysł. Ostatecznie przystaliśmy na te figury, które można było zobaczyć w Muzeum Mysłowic na Słupnej. Nie wiem, czy one tam jeszcze się znajdują.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Ewa Szpak

Zobacz także: