Środek lata 1874 roku zapisał się jako jeden z najsmutniejszych okresów w historii Jaworzna. W wielkim pożarze spłonęło 150 domów mieszkalnych i 250 budynków gospodarczych wraz z przebywającymi w nich zwierzętami. Zginęło kilkoro dzieci i jeden mężczyzna. Do tragedii doszło 30 lipca, w upalne popołudnie, gdy większość mieszkańców pracowała w polu lub była na szychcie w kopalni. Nazajutrz o pożarze w Jaworznie rozpisywały się wszystkie galicyjskie gazety.

Stracili cały swój dobytek

Była godz. 14.30, gdy zajmujący się żniwami jaworznianie zobaczyli kłęby dymu, unoszące się nad centrum wsi. Wszyscy rzucił się w stronę domostw, by ratować swoich bliskich, zwierzęta i życiowy dobytek. Niestety, ogień w szybkim tempie zajmował kolejne, pokryte strzechami chałupy. W nieco ponad pół godziny w płomieniach stała niemal cała centralna część Jaworzna, w tym zabudowania dworskie i karczma. Mieszkańcy zdołali uratować jedynie kościół, plebanię, wikarówkę, urząd gminy, pocztę i szkołę.

Być może ocaliliby więcej, gdyby nie to, że we wsi brakowało wody (kopalniane wyrobiska doprowadzały do przerywania kolejnych warstw wodonośnych, znajdujących się pod powierzchnią wsi). Poważny problem stanowiła też powszechna ciasnota – budynki mieszkalne i gospodarcze stały bardzo blisko siebie. Wręcz się ze sobą stykały.

Jak podkreśla jaworznicki muzealnik, Piotr Burczy, który jest też autorem tekstów na portalu gistoria.pl, o zagrożeniu pożarowym mówiło się w Jaworznie od lat. Uczulał na tę kwestię m.in. Feliks Radwański, senator Rzeczpospolitej Krakowskiej, pisząc w raporcie z 1825 roku, że wykonane z łatwopalnych materiałów zabudowania zagrażają pożarem całej wsi. – Okolica centrum dzisiejszego miasta osaczona była przez chaotycznie rozplanowaną zabudowę – przyznaje Piotr Burczy. – Standardowym widokiem w okolicy były ciasno postawione, jedna przy drugiej, drewniane chałupy ze słomianymi strzechami. Nawet stojącą centralnie na rynku wielką karczmę czy położone tuż przy niej (w miejscu dzisiejszej biblioteki) zabudowania dworskie wzniesiono z użyciem tańszego drewna. Niewielu było stać na zapewnienie sobie lokum o murowanych z kamienia ścianach. Przywilej ten należał się głównie siedzibom instytucji rządowych oraz kościołom. Całości apokaliptycznego widoku dopełniały niechlujne zagrody oraz brak niezawodnego i łatwo dostępnego źródła czystej wody – zaznacza.

Pomoc przyszła z wielu stron

Mimo ostrzeżeń, wielki pożar okazał się dla mieszkańców ogromnym zaskoczeniem, zwłaszcza że w zaledwie kilkadziesiąt minut dach nad głową straciło przynajmniej 250 rodzin (Gazeta Lwowska donosiła nawet o 500). Nie obyło się też bez ofiar i wielu jaworznian opłakiwało swoich bliskich (ogień zabił sześcioro dzieci i jednego mężczyznę). Na dodatek spłonęła też prawie połowa zimowych zbiorów. W oczy mieszkańców zajrzał głód.

Pogorzelcy nie zostali pozostawieni jednak na pastwę losu. Na pomoc jaworznianom pospieszyli mieszkańcy całego regionu, m.in. żydowscy piekarze z Chrzanowa, którzy dostarczyli chleb, a także Jaworznickie Gwarectwo Węgla Kamiennego i inne galicyjskie zakłady przemysłowe.

By usprawnić pomoc, w Jaworznie zawiązano komitet ratunkowy, w którego skład weszli członkowie rady gminy i gwarectwa. Na czele komitetu stanął dyrektor kopalni Edmund Weisledder. Zbudowano piekarnię dla mieszkańców i osobną piekarnię dla górników. Wzniesiono też rzeźnię. Starano się naprędce zapewnić jaworznianom, choćby prowizoryczne, dachy nad głową.

W zbiórce pieniędzy pomagali też dziennikarze. O wsparcie dla poszkodowanych apelowały m.in. Gazeta Lwowska i krakowski dziennik Czas. – Nigdy nie odzywaliśmy się bezskutecznie do miłosierdzia, gdy szło o wsparcie prawdziwej nędzy i o pomoc w nieszczęściu. Sądzimy zaś, że dość tylko nadmienić o klęsce tej bliskiej miasta naszego osady, aby skłonić serca litościwe do niesienia pomocy pogorzelcom. Administracya naszego dziennika chętnie podejmuje się pośrednictwa i przyjmować będzie datki dla pogorzelców, które bezzwłocznie przesłane będą na miejsce do rąk komitetu – podkreślali dziennikarze dziennika „Czas”.

Nieszczęśliwy wypadek czy podpalenie?

Wciąż nie jest jasne, co było iskrą, która wywołała wielki pożar Jaworzna. Według doniesień krakowskiej prasy – przyczyną tragedii miały być poczynania 10-letniego chłopca, który, bawiąc się zapałkami, niechcący podpalił płot w gospodarstwie Romana Dziadka, znajdującym się nieopodal urzędu gminy. Ogień z ogrodzenia szybko miał rozprzestrzenić się na wszystkie zabudowania, należące do wspomnianego gospodarza. A z nich płomienie posuwały się dalej i dalej.

Czy to jednak pewne, że do tragedii rzeczywiście mógł doprowadzić niesforny 10-latek? Są też inne hipotezy. Jak wskazuje Piotr Burczy, pożar miał miejsce w tym samym czasie, co strajk miejscowych wozaków. Mogło być więc tak, że ogień mógł podłożyć, w akcje zemsty, któryś ze strajkujących. Inna hipoteza mówi o tym, że pożar mógł być wywołany celowo, by zmienić charakter Jaworzna na miejski – potencjalne podpalenie mogło mieć na celu likwidację wiejskiej zabudowy po to, by w jej miejsce wprowadzić nowy plan miejscowości, z uporządkowaną siatką ulic.

Bowiem tak się rzeczywiście stało.

– To właśnie pożarowi z tego roku zawdzięczamy kształt dzisiejszego centrum miasta oraz komunikatywny, szachownicowy układ zabudowy pomiędzy jaworznickim rynkiem a ulicą Obrońców Poczty Gdańskiej. Nie zapominajmy jednak, że mimo milczącego już charakteru tego faktu z przeszłości, wielu z cierpiących nędzę mieszkańców mogło być naszymi bezpośrednimi przodkami – zaznacza badacz jaworznickiej historii.

Przypomina też, że pożar z 1874 roku nie był jedynym w historii Jaworzna i okolicznych wsi. W 1826 roku ogień pochłonął osiem gospodarstw w Jeleniu. Na początku lat 30. XIX wieku spaliło się ponad 20 domów w Ciężkowicach. 10 domostw i kilkanaście zabudowań gospodarskich spłonęło w Jaworznie w 1862 roku, a w 1902 roku w Byczynie z dymem poszło 60 budynków mieszkalnych i 50 stodół.

Anna Zielonka-Hałczyńska

Rynek w Jaworznie z początku XX w.
| fot. źródło gistoria.pl, ze zbiorów MMJ

Zobacz także: