Luxtorpeda, aerodynamiczny spalinowy pociąg w 1936 roku ustanowił rekord przejazdu z Krakowa do Zakopanego, pokonując trasę w czasie 2 godzin i 18 minut. Wynik ten pozostaje niepobity do dziś.

Obecnie Intercity chwali się wynikiem 2 godziny i 59 minut, czyli średnia przejazdu wynosi mniej więcej 36 km/h. Superszybki japoński pociąg Maglev ustanowił nowy światowy rekord prędkości. Na torze testowym osiągnął prędkość 603 km/h. Czyli w 3 godziny byłby nad Morzem Czarnym albo południowym Adriatykiem w okolicy Czarnogóry. Przy nim nasze Pendolino to niewinna zabawka dla milusińskich.

Ponieważ czas urlopów to kłopotliwe wyjazdy jak najbardziej na czasie. Kilka dni temu miałem okoliczność wyjazdu nad nasz piękny Bałtyk. Klasycznie – do Częstochowy wyścig na wariata, później godzinny korek i 80 km zwężeń, bo budowa autostrady A1 z Łodzi do Częstochowy w pełni. Ale dobra, zgadzam się z niedogodnościami, bo jak zrobią i wybudują w końcu obwodnicę Częstochowy, trasa do Gdańska zdecydowanie poprawi się jakościowo i czasowo. Zanim jednak to nastąpi, z niejednych ust padnie ciepłe pozdrowienie pod adresem drogowców i ślimaczenia się inwestycji. A inwestycje w całym kraju przeżywają mocny kryzys, bo pracować nie ma komu i stawki szybują w okolice stratosfery.

Gdy przypomnę sobie czas, kiedy na początku lat 90. szukałem dorywczej pracy na wakacje, mam w głowie groszowe stawki i katorżniczą pracę. Raz wybrałem się na zbiór truskawek. Rolnik obiecywał ciepły posiłek regeneracyjny, zakwaterowanie i sympatyczne wynagrodzenie. Skończyło się spaniem na sianie, groszową stawką oraz codziennym posiłkiem na bazie… truskawek. Nie wiedziałem, że jest tyle dań z tym popularnym owocem: ciasto, makaron, ryż, chleb, jajecznica, kebab, zupa, kompocik i truskawki smażone ze skwarkami w głębokim oleju. Nie ruszyłem truskawek przez następne 10 lat. Nie była to lekka robota, cały czas w przysiadzie. Przywiozłem z dwutygodniowego wypadu jakieś grosze, miało starczyć na wypad z dziewczyną pod namiot do Mielna, skończyło się w Woli Filipowskiej. Powaga.

Obecnie sytuacja wygląda znacznie lepiej, wystarczy zatrudnić się w popularnej firmie logistycznej za miedzą, aby dostać ponad 17 zł za godzinę na rękę, dowóz do pracy i dodatkowo obiad pracowniczy za 1 zł. Praca nie jest lekka, ale wynagrodzenie dla niewykwalifikowanego pracownika oscylujące w okolicach 3 tysięcy na rękę, jest zupełnie w porządku. W każdym razie można sobie pozwolić na urlop nad Bałtykiem, a nie na Sosinie. I na zakup drewnianego młoteczka…

Nigdy nie zrozumiem idei parawaningu. Ostatni wypad w okolice wyspy Sobieszewo (gdzie przełamałem w końcu klątwę Bałtyku, czyli brak kąpieli w naszym morzu od roku 1991), przyniósł miłe zaskoczenie: wchodzimy na plażę, jest 11 i prawie nie ma ludzi. Kilka kocyków, ze dwa parawany, więc jest szansa na spokojny wypoczynek.

Złudzenie prysło już około południa, kiedy w ciągu zaledwie kilkunastu minut zostaliśmy otoczeni z każdej strony parawanami i nie przesadzając, można było się poczuć jak w getcie. Zazwyczaj system rozstawiania wygląda podobnie: wpada rodzina, matka Polka pod pachą przynosi swoje małoletnie pociechy, rozstawia na kocyku, a pan domu, po ściągnięciu koszulki i pokazaniu dorodnego bebzolka rozstawia parawan pod dyktando partnerki, wbijając szaleńczo paliki wspomnianym drewnianym młoteczkiem, niczym dzięcioł na amfetaminie.

– Misiu, wiesz, w kształcie litery U – dyryguje blada jeszcze Grażyna.
– A w kształcie U zwykłego czy z kreską? – odpowiada żartowniś Janusz i uwija się jak w ukropie.

Kariera komika pewna, taki ubaw jak podczas krojenia chleba. Parawany piękne, kolorowe, tęczowe (jak się nie boją?) i w biało-niebieskie pasy (widać, że w zeszłym roku był urlop w Grecji albo w Izraelu).

Obok parawan w kolorze biało-czerwonym, w środku łysy misio z wielkim wytatuowanym orłem na plerach i znaczkiem ONR na ramieniu. Zerka na jednych i drugich, nie wie od kogo zacząć porządki plażowe. Przyjechał wprawdzie na odpoczynek, przed drugą częścią urlopu w Białymstoku i na razie szare komórki próbują przebić się przez morze sterydów. Urlop to urlop, nie ma co – myśli i patrzy na dryfujący w oddali kuter rybacki. A gdzieś tam w zakątkach głowy zaczyna mu grać znana piosenka Krzysztofa Krawczyka… tralala, tralalala… “Paaaaaaatostatkiem” w Pepsi Leys”… czy jakoś tak – mruczy.

Wojciech P. Knapik

Zobacz także: