Są takie dni w życiu faceta, że chciałby wyjechać na bezludną wyspę, aby rozmawiać z żółwiami.

Najpierw dopadnie nas 8 marca, kiedy oprócz cmoknięcia w rączkę mamusi i żonki (partnerki czy narzeczonej) z wręczeniem goździka włącznie będziemy musieli być megauroczy i mili dla koleżanek i znajomych, a nawet nieznajomych. Ale spokojnie, to tylko 24h i później już swobodnie będzie można ofuknąć panią kasjerkę w Biedrze, no przynajmniej do Wielkiego Tygodnia. Bo wtedy to po wypasionych zakupach, zdrowych i wesołych alleluja… i na żurek z jajeczkiem do rodziny.

Kluby rozrywkowe i dyskoteki przeżyją prawdziwe oblężenie, w dużej części jako główny punkt programu wystąpi biedny hydraulik, któremu same ciuchy się drą i to w rytmie ochów i achów oraz pisków damskiej publiki. I tak od czwartku do soboty włącznie. Właściciele lokali zacierają już ręce, a mężowie słabną na samą myśl, że pięknie zbudowany Mariano Italiano będzie zawracał głowę jego lubej.

Ale spokojnie, tak się nie dzieje! Już w poniedziałek, gdy kac minie, znowu, szanowni koledzy, wrócicie do łask wraz z rachunkami za czynsz, gaz i kablówkę. A to nierozerwalny związek, węzeł trwalszy niż przysięga w kościele. Powinno zmienić się rotę przysięgi na “i nie opuszczę cię aż do końca kredytu hipotecznego”, czyli jakieś 25-40 lat od tej chwili. Nie dziwota, że później ustawowo wręcza się medale za 50 lat pożycia małżeńskiego, to w dzisiejszych czasach nie lada wyczyn, wytrzymać z kimś, kogo się często nie cierpi. Ale to oczywiście nie reguła. Znam przypadki, gdzie po 40-50 latach małżonkowie dalej się szanują, kochają, a przede wszystkim lubią. Znam też niestety tę drugą skrajność, kiedy szczekają na siebie jak wściekłe psy i potrafią się do siebie po kilka tygodni nie odzywać, jedząc posiłki w jednym pomieszczeniu czy jadąc na zakupy.

W każdym razie najbliższe dni trzeba jakoś przetrwać, najlepiej nie irytując naszych wybranek, bo nic nie jest gorsze, niż kilkudniowy kobiecy foch.

Imprezowanie w ten weekend wydaje się tym prawdopodobne, że wypada przed nami pierwsza niepracująca niedziela, według nowo przyjętych zasad handlu wielkopowierzchniowego. Oczywiście przez kraj przelała się fala dramatu i jęczenia, że nie dość tego, że będą zwolnienia grupowe z pracy, to dodatkowo co biedne społeczeństwo będzie robiło w te niedziele? Gdzie biedaczkowie się podzieją, gdy opustoszeją korytarze galerii handlowych, a co gorsza, czy nie wydarzy się wtedy coś złego, jak rodziny odkryją słońce, rekreacje i wspólne spędzanie czasu na czymś innym? Czy nie dojdzie do masowych poparzeń promieniami słonecznymi, gdy tysiące galeryjnych zombiaków wylegnie na ulice, place i w plenery? Czy wytrzyma to nasza służba zdrowia?

Osobiście bardzo cieszę się z tego zakazu. Od wielu lat staram się nie korzystać ze sklepów w niedziele, spędzam ten czas na innych zajęciach. I teraz tym bardziej będę się zastanawiał nad zakupami, aby w niedzielę nie zabrakło mi chleba czy sałaty. Od dłuższego czasu już zresztą podchodzę do zakupów w sposób racjonalny.

W drodze z pracy do domu mam możliwość wejścia do 5 sklepów wielkopowierzchniowych, więc nie kupuję wiele. Dzięki temu zużywam wszystko praktycznie bez strat żywności, czasem uschnie jakiś szczypiorek czy zepsuje się resztka śmietany, ale nie pamiętam, kiedy wyrzuciłem kawałek chleba czy pomidora.

To ciekawe, że pomimo końca kryzysu w sklepach (minęło ponad 30 lat), w społeczeństwie dalej zakorzenione kupowanie dużych ilości na zapas. Słowo promocja jest tutaj magiczne – bo przecież masło po 3.99 to okazja. Piersi z kurczaka po 9.90 znikają z chłodni sklepowych w mgnieniu oka i nikt nawet nie patrzy, że ta cena funkcjonuje tylko i wyłącznie dzięki technologii GMO. Klienci sklepów jednak są różni, więc coraz częściej obok tych promocyjnych pojawiają się takie, na których wielkimi literami napisano, że nie zawierają GMO, ich cena to już ponad dwukrotna wartość – 20, a nawet 25 zł. I najlepiej popić sokiem 100% owoców, sprzedawanym za 12 zł. To wcześniej chyba wszyscy kłamali, bo gdy kupowałem sok 100%, to płaciłem 4. Albo nie doczytałem, bo producenci często dają na opakowaniu wielkie 100%, a później małymi literami, że dziennego zapotrzebowania na witaminę C…

Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Kobiet. Chłopaki, wytrzymajcie jakoś! I przytulcie swoje panie, nawet te, które zawierają GMO.

Felieton: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: