Ostatnio miałem w ręku telefon z Chin, kosztował 450 zł. I jakościowo nie odstawał od tego za 2000.

W dzielnicach oddalonych od centrów, w dalszym ciągu dobrze funkcjonują lokalne sklepiki, gdzie pani ekspedientka to znana wszystkim wokoło osoba o imieniu Pani Marysia i oprócz tego, że sprzedaje świeże pieczywo “niemarketowe”, służy zawsze pomocą w wyborze towaru, przymknie oko na brak 20 groszy, a i nierzadko staje się spowiednikiem, który wysłucha biadolenia na mężów, żony, podatki czy służbę zdrowia.

W wielkich marketach to już nie ma miejsca, bo gdzie tam, stanąć przy kasie w Biedrze czy innej Stonce i biadolić nad uchem biednej kasjerce, która tylko marzy o tym, aby skończyć zmianę i uciec do domu z nadzieją, że nie przyśni jej się pik pik pik, którego słuchała cały dzień. Dlatego sklepy lokalne zawsze będą funkcjonowały, pomimo braku możliwości konkurowania z tymi wielkopowierzchniowymi pod względem cen czy też asortymentu.

Gorzej jest ze sklepami w centrach miast. Rynek i okolice to nie miejsce, gdzie dobrze prowadzi się sklepik, a już na pewno nie spożywczy. Wystarczy spojrzeć teraz na nasze miasto – w środku nocy kupić chleb w centrum – nie ma szans, trzeba jechać do jednego z nielicznych całodobowych, ale w dalszych dzielnicach. Co innego wódka i inne napoje alkoholowe – tu zakupy zrobisz bez problemu. Bo Polak jest pijak i pić będzie. Chodzą legendy, że z alkoholem nikt nie wygrał, a tylko Rosjanie remisują. Myślę, że to prawda, ale większość moich krajan dalej walczy, niczym Jan Pietrzak z komuną. W każdym razie nie da się kupić chleba naszego powszedniego, ale kromkę gorzały jak najbardziej.

Wprowadzany właśnie mozolnie zakaz handlu w niedzielę spowoduje, że małe sklepiki oraz przedsiębiorcy gastronomiczni w centrach miast dostaną dodatkową szansę na zarobek. Wystarczyło przyjść na jaworznicki Rynek w jeden z dni, kiedy obowiązywał zakaz handlu, a przy okazji dopisywała pogoda, aby przekonać się, że setki, o ile nie tysiące ludzi wyległy, aby spędzić czas w tej przestrzeni publicznej, oczywiście zasilając kieszenie handlujących lodami, zapiekankami czy napojami wszelakimi. Tak było na przykład 15 sierpnia, ale już kilka dni później w niedzielę czy sobotę, pomimo dobrej pogody ruch skupił się na Galenie. Bo parking, klima itd.

Ostatnio przeczytałem, że jaworznicka galeria handlowa jest jednym z najchętniej odwiedzanych obiektów tego typu w województwie śląskim. Nie możemy oczywiście konkurować z molochami, typu Galeria Katowicka czy też Silesia CC, ale wynik i tak był bardzo dobry. Inwestor już ogłosił, że rozbuduje Galenę o dodatkowe miejsca handlowe i przy okazji wybuduje budżetowy sieciowy hotel, co akurat jest niezłym pomysłem, bo znaleźć w Jaworznie tanie noclegi nie jest prostą kwestią. Przekonali się o tym moi znajomi, którzy późnym wieczorem, zmęczeni podróżą, zameldowali się w jednym z hoteli, a rano byli zaskoczeni, że za relatywnie wysoką cenę otrzymali pokój z widokiem na nekropolię, zamiast metropolię. Coś musieli źle doczytać w reklamie…

Wracając do handlu, to sytuacja zmienia się na naszych oczach. Sklepy w centrum ustępują miejsc bankom, aptekom, pewnie ze względu na czynsz. Małe sklepiki, np. papiernicze czy z art. gospodarstwa domowego, nie są w stanie konkurować z marketami, w których zaledwie dwie półki przebiją asortymentowo i powierzchniowo każdy mały sklepik. A do tego dochodzi jeszcze internet. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz kupiłem coś z elektroniki w sklepie stacjonarnym. Oczywiście w dalszym ciągu jest wiele osób, które muszą iść do sklepu, aby dotknąć, pooglądać i wybrać, ale ja się do nich nie zaliczam. Co innego z ciuchami, bo jednak zakup jeansów przez internet może być później zaskoczeniem (ostatnio w jednym ze sklepów sieciowych przymierzałem 3 modele spodni w takim samym rozmiarze i jedne pasowały, drugie za ciasne, a trzecie za długie).

A jak przy tym wszystkim dodamy jeszcze chińskie sklepy internetowe, które działają nader sprawnie, to wydaje mi się, że małe jednostki handlowe czeka zagłada. To tylko kwestia czasu. A czy to dobrze, czy źle, to już każdy musi odpowiedzieć sobie sam. W każdym razie Pani Marysia ze sklepiku w mojej dzielnicy jeszcze się duuuuużo nasłucha…

Felieton: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: