Spotkanie autorskie z Krzesimirem Dębskim ściągnęło do Miejskiej Biblioteki Publicznej mnóstwo ludzi. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich kompozytorów muzyki filmowej i teatralnej tym razem wystąpił, w czwartek, 15 marca, w mniej oczywistej roli – jako pisarz, autor książki “Nic nie jest w porządku. Wołyń – moja rodzinna historia”.

Uczestnicy spotkania mogli spodziewać się, że autor opowie o kulisach powstania swojej książki. Jego rodzice byli świadkami ludobójstwa na Wołyniu w 1943 roku dokonanego na Polakach przez nacjonalistów z Ukraińskiej Powstańczej Armii – brali udział w obronie kościoła w rodzinnym Kisielinie. Jego dziadkowie stali się ofiarami rzezi. Można było oczekiwać, że muzyk opowie, jak jego ojciec, Włodzimierz, przez część swojego życia zbierał informacje i zeznania ponad 80 świadków tamtych wydarzeń. Jednak autor nie mówił o swojej książce, tylko o kontaktach polsko-ukraińskich w ogóle. Jego opowieść miała dużo szerszy kontekst. Zaczął właściwie od początku naszych historycznych powiązań z Ukrainą.

Jesteśmy w konflikcie od bardzo wielu lat. Tyle, że uważa się, że to konflikt między Ukraińcami a Polakami, czyli narodowy. A to nigdy nie był konflikt narodowy, tylko feudalny. Z początku nie mówiliśmy wcale o narodzie ukraińskim, a tak naprawdę świadomość narodowa w tamtym rejonie istnieje dopiero od niedawna. Dopiero w latach 30. minionego wieku możemy mówić o wzroście tej świadomości i swoistej ukrainizacji zamieszkujących te tereny Rusinów – mówił muzyk.

Wspomniał o tym, jak rozwijały się kontakty pomiędzy Rusinami a Polakami. Wymieniał takie rody jak: Sapiehowie, Wiśniowieccy, Żółkiewscy, Chodkiewiczowie czy Radziwiłłowie, którzy z tamtych terenów chętnie przenosili się na zachód, czyli do Polski, mogącej być dla nich synonimem rozwoju. Przechodzili na katolicyzm i osiadali.

To były rody, które na swoich terenach gnębiły chłopów, zmuszały do pańszczyzny i prymitywnej trójpolówki. Konserwowane przez lata feudalne zależności między kresowymi “panami”, a ich podwładnymi zwiększały nienawiść tamtego chłopstwa do szlachty, która była utożsamiana z Polską – stwierdził muzyk.

Autor opowiadał też o tym, że wielowiekowy brak tożsamości narodowej i narastająca nienawiść odbiły się później nacjonalistycznym zrywem Stepana Bandery i jego popleczników. Wspomniał o ogromnej ilości ofiar band UPA i podkreślił, że mordy na Polakach rozpoczęte w 1943 r. należy nazywać ludobójstwem. Statystyki mówiące o ilości ofiar jasno pokazują, że w tym okresie zginęło nawet 220 tys. Polaków, w porównaniu do kilku tysięcy Ukraińców. Biorąc pod uwagę również wiek oraz płeć ofiar jesteśmy pewni, że o żadnych walkach mowy być nie mogło. Po stronie polskiej ginęły przede wszystkim kobiety, dzieci i osoby starsze…

Muzyk wspomniał też, że polska polityka zagraniczna od lat nie potrafi sobie poradzić ze sprawą ukraińską i właściwym nazwaniem ludobójstwa z 1943 r.

Jedynym rozwiązaniem wydaje się być edukacja. Tylko ludzie mający rzetelną wiedzę mogą bez kompleksów rozmawiać o prawdzie, niezależnie od tego, jak ona jest trudna – mówił artysta.

Tekst: Dawid Litka

Zobacz także: