Basia Trzetrzelewska – jaworznianka, mieszkająca w Londynie. Światowej sławy wokalistka. Jej pierwszy solowy album rozszedł się w nakładzie ponad 2 milionów. Podobny sukces osiągnął drugi, potem trzeci album. Ma na swoim koncie 10 płyt, w tym jedną z zespołem Matt Bianco. Jej ostatni album “Butterflies”, który ukazał się w maju, cieszy się dużym powodzeniem.

Basiu – masz charakterystyczny głos, o południowoamerykańskim brzmieniu, o rozpiętości trzech oktaw. To geny czy odpowiednia szkoła?

Używam trzech oktaw, gdy przygotowuję chórki. Zależy mi, aby były kolorowe, nie chcę, aby brzmiały jak zwyczajny głos. Wtedy albo przesadzam w niskich tonach, albo wysokich. Uważam, że tego nie można się nauczyć. To musi być dar. Od zawsze śpiewałam. W dzieciństwie z młodszą siostrą występowałyśmy podczas uroczystości rodzinnych. Były też występy w przedszkolu, w szkole na akademiach. W domu stał fortepian i myślę, że tę muzykalność przejęłyśmy po rodzicach, mama ładnie śpiewała, tata byłbmuzykalny. W szkole podstawowej uczęszczałam do ogniska muzycznego na zajęcia ze śpiewu operowego. Nauczyły mnie dobrej techniki i to pomaga mi dzisiaj tworzyć dobre chórki. Uczyłam się też grać na fortepianie.

Początek twojej działalności muzycznej w Jaworznie to zespół Astry.

To był rok 1969, początki szkoły średniej, miałam wtedy 15 lat. Eugeniusz Puchalski był liderem zespołu, grał na fortepianie, pisał dla nas piosenki. Jedna z nich była o wojnie. Wszyscy się wzruszali, gdy ja, tak młoda, ją śpiewałam. Z tą i jeszcze jedną piosenką pojechaliśmy na I Ogólnopolski Festiwal Awangardy Beatowej w Kaliszu.

To tam rozpoczęła się twoja kariera?

Pojechaliśmy na ten festiwal w tajemnicy przed moim tatą. Nie bardzo się zgadzał, abym jeździła na takie festiwale. Mama wiedziała o wszystkim. W tym samym czasie odbył się konkurs piosenki radzieckiej, na który wysłała mnie szkoła. I kiedy w telewizji ogłoszono, że w kategorii wokalistów wygrała Basia Trzetrzelewska, okłamałam go, że to był konkurs piosenki radzieckiej, o którym wiedział. Okazało się, że przeszłam do następnego etapu. Zespół się nie zakwalifikował, ale i tak mi towarzyszył, akompaniując.

Czym się wtedy inspirowałaś, jakiej muzyki słuchałaś?

Właściwie każdej. Zaczęłam wtedy zbierać płyty, kasety – Czerwonych Gitar, Niemena, Niebiesko-Czarnych, Breakout. Kiedyś kupiłam w komisie płytę Arethy Franklin, to był dla mnie hit. Każdą jej piosenkę znałam na pamięć. Potem płyta live Elly Fitzgerald, uczyłam się jej piosenek, rozgryzałam każdy kawałek. Robiłam aranżacje wokalne na cztery głosy. Dla mnie to były zagadki, chciałam je rozszyfrować. To był też dla mnie dobry trening, dlatego dzisiaj sama rozpisuję sobie partie wokalne.

Taką mieliśmy wtedy perełkę, nikt nie starał się ciebie zatrzymać w Jaworznie?

Nie było takich możliwości. Podczas festiwalu w Kaliszu dostrzeżono mnie i zaproponowano chórki w Alibabkach. Dołączyłam do zespołu w 1972 r. Dużo się nauczyłam wtedy od sióstr Dębickich, które wzięły mnie pod swoje skrzydła. Sporo koncertowaliśmy po Polsce, ZSRR. Gdy wróciliśmy z trasy, byłam wtedy w ciąży, więc postanowiłam zakończyć współpracę z zespołem. To był trudny okres dla Alibabek, odeszły niektóre dziewczyny, powstał drugi zespół i sądził się o nazwę. Cała ta historia z kłótnią o nazwę była tak niesmaczna i nieprzyjemna, że wiele z nas postanowiło się odciąć od tego. Przez ten czas śpiewałyśmy też z Urszulą Sipińską, Marylą Rodowicz.

Później współpraca z Perfectem?

To były początki Perfectu. Założyliśmy ten zespół, aby koncertować poza granicami kraju. Graliśmy wtedy covery. Ja i Ewa Konarzewska śpiewałyśmy, kilku muzyków nam grało. Dużo koncertowaliśmy wtedy w USA. Pamiętam wspólny koncert z Halinką Frąckowiak, Anną Jantar. Następnego dnia po koncercie Ania wracała do Polski i wtedy zginęła w katastrofie lotniczej. Po jakimś czasie doszedł do nas Zbyszek Hołdys i to on zaproponował nazwę Perfect.

Po dwóch latach zakończyłaś z nimi współpracę?

Tak, postanowiłam odejść, z obecnym partnerem zdecydowaliśmy się wyjechać do Anglii. On nie mógł znaleźć pracy w Polsce. Zespół długo mnie prosił, abym została, zaczął nagrywać pierwszą płytę, ale miałam wtedy zupełnie inne priorytety w swoim życiu.

Nie żal było ci opuszczać kraju?

Próbowałam zrobić karierę w Polsce, ale z niewielkim powodzeniem. Próbowałam przebić się, występować w programach muzycznych, ale ciężko było, nie miałam własnych utworów. W sumie to dobrze się złożyło, bo gdy przyjechałam do Anglii, poznałam Danny`ego White`a i ten zmusił mnie, żebym pisała własne piosenki. Nie miałam odwagi nawet zacząć, ale Danny dał mi podkład i kazał wymyślić melodię. Nawet próbowałam pisać słowa. Moja pierwsza piosenka “From Now On” jest bardzo prosta, ale do tej pory proszą mnie, abym zaśpiewała ją na koncercie. Widocznie ta niewinność i prostota przemówiły.

To cudownie, że spotkałaś go na swojej drodze.

Kiedy przyjechałam do Anglii, nie było łatwo się zahaczyć, śpiewałam w chórkach, grałam w reklamach. Znalazłam ogłoszenie, że zespół Danny`ego Bronze szuka wokalistki. Ponieważ chcieli jakieś demo, szukałam studio, gdzie mogłabym je nagrać. Przygotowałam dwie trudne piosenki, aby pokazać najlepsze strony mojego głosu. Okazało się, że inżynierem dźwięku w tym studio był wspólnik Danny`ego. Zapytał, czy mam jakąś pracę. Powiedziałam, że nagrywam demo dla jakiegoś zespołu. Od słowa do słowa uświadomiliśmy sobie, że to ten sam zespół. Spotkałam się później z Dannym, ale nie był do mnie przekonany. Wiesz, nie miałam wtedy siły przebicia, mój angielski nie był perfekcyjny. Ale udało się. Gdy zespół Bronze rozpadł się, Danny założył Matt Bianco i zaprosił mnie do współpracy jako wokalistkę dochodzącą. Wtedy w Warner Bros usłyszeli nasze nagranie, powiedzieli, że mam bardzo charakterystyczny głos, muszę być częścią zespołu. I tak zaczęłam krótką przygodę z Matt Bianco. Pracowałam już wtedy nad swoją płytą, pomagał mi Danny. Płyta “Time and Tide” ukazała się po dwóch latach i odniosła sukces. Właściwie wyszło mi to na korzyść, że śpiewałam krótko w Matt Bianco, bo zawsze bym była kojarzona jako wokalistka tego zespołu, a tak mogłam skupić się na płycie solowej.

Przełom lat 80. i 90. to szczyt kariery, koncerty zagraniczne, sukces płyty, która znalazła się w pierwszej trzydziestce najlepszych albumów w USA. Nie oszałamiało cię to?

Szokiem było dla mnie pojechać do Azji i usłyszeć, jak tam śpiewają moje piosenki. Nie odczułam wokół siebie szumu, robiłam przerwy między płytami. Nie doświadczyłam presji show biznesu, fanów mam cudownych. Nie było wtedy mediów społecznościowych, więc nie odczułam medialnej nagonki. Jedyne, co było dla mnie przykre, to stres związany z występem, gdy musiałam z przyczyn niezależnych odwołać koncert. Bardzo to wtedy przeżywam. Nie mam grubej skóry, czuję, że zawiodłam ludzi, że są mną rozczarowani. Miałam taką sytuację, gdy po zapaleniu oskrzeli miałam śpiewać. Jestem już zapowiadana, a ja głosu nie mogę wydobyć. Słyszę wtedy na sali rozczarowanie. Bardzo to przeżyłam, śni mi się po nocach.

Zasłużona dla Kultury Polskiej, Order Odrodzenia Polski – wiele jest takich odznaczeń. Czujesz się ważna?

Ale zauważ, że żadna z nich nie jest muzyczna. To miłe wyróżnienia, ale szczerze, to nie przywiązuję do nich wagi, dopiero, gdy ktoś to podkreśla, uzmysławiam sobie. Gdy czytają laudacje o mnie, również z niedowierzaniem do tego podchodzę. Mam silne poczucie rzeczywistości, wiem, jakie to ulotne i kruche. Nie śpiewam dla sławy. W jednym momencie jesteś uwielbiana, za chwilę możesz być nielubiana. Pamiętam zabawną sytuację, gdy w Jaworznie kupowałam kwiaty na grób mamy. Pani, która mi je sprzedawała, rozpoznała mnie i była bardzo tym przejęta. Zawołała swoją nastoletnią córkę, mówiąc: “Popatrz to jest nasza Basia, która jest gwiazdą”. Dziewczyna stanęła, spojrzała na mnie i powiedziała: “Nie znam”. Odwróciła się na pięcie i poszła. Sama widzisz, że dla jednych jesteś gwiazdą, dla innych się nie liczysz.

Porozmawiajmy o najnowszej płycie. Początkowo chciałaś nadać jej tytuł “Be pop”.

Jedna z piosenek ma taki tytuł. Szufladkowanie mnie jako piosenkarkę jazzową jest nieprawdą. Moja płyta to mieszanka jazzu, soulu, muzyki latynowskiej, melodie nie są najprostsze, ale dużo jest piosenek popowych. Nie chciałam robić czegoś bombastycznego. Be pop oznacza dla mnie lekki stosunek do życia. Ale producenci zaczęli się martwić o znaczenie tego słowa. A ponieważ dwie piosenki są o motylach, została nazwa Butterflies. Każda z piosenek jest osobista, jest częścią mojego życia, coś reprezentuje. Myślę, że reakcja na najnowszą płytę jest pozytywna, bo ludzie nie są bombardowani moją muzyką, płytą za płytą. Daję im czas, aby oswajali się z nią.

Czy w związku z tym rusza twoja trasa koncertowa?

Przygotowujemy się do trasy. Zaczynamy pod koniec września od Kanady, potem Stany, Japonia, Chiny. W Polsce koncertować będziemy w listopadzie, m.in. w Krakowie, Warszawie.

Czego prywatnie słuchasz, np. w trasie?

Nie ograniczam się do jednego gatunku, wszystko zależy od nastroju. Będąc na festiwalu w Kapsztadzie, odkryłam młody zespół Beatenberg. Udało mi się kupić ich płytę w internecie. Nigdy nie słyszałam ich w radiu, a są znani dzięki Spotify. Gdy jestem w romantycznym nastroju, słucham Jamie`go Woona, z naszych lubię słuchać Kubę Badacha. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Ewa Szpak

Zobacz także: