Maciej Talaga – Jeden z najlepszych polskich gitarzystów. Ma na swoim koncie współpracę z bardzo wieloma artystami, m.in. Stanisławem Sojką, Edytą Bartosiewicz czy Kubą Badachem oraz twórcami muzyki filmowej, m.in. Michałem Lorencem, Zbigniewem Preisnerem i laureatem Oscara Janem A.P. Kaczmarkiem. Do Jaworzna przyjechał w wieku 8 lat, tu rozpoczęła się też jego przygoda z gitarą. Na studiach dołączył do Orkiestry Ósmego Dnia Jana Kaczmarka i był to początek niezwykłej kariery. W sobotę, 24 lutego, w ramach XXXVI Dni Muzyki Jeunesses Musicales w CK Teatrze Sztuk odbędzie się benefis artysty “Przesłuchanie Maćka T.”, w którym wezmą udział artyści i twórcy, z którymi Maciej Talaga współpracował. Obecnie gitarzysta pracuje w CK Teatrze Sztuk, gdzie m.in. współtworzy jedno z najpopularniejszych muzycznych wydarzeń cyklicznych – koncerty “Piosenki Odkopanej”.


Ile już lat związany jesteś profesjonalnie z muzyką?

Kiedy zacząłem na niej zarabiać?

Możemy to uznać za początek.

No, to wiele lat temu. Pierwsze pieniądze zarobiłem mając 11 lat, w Szczakowej u pana Żurkowskiego. Cudnego człowieka, nauczyciela i mentora wielu ludzi. To były jakieś grosze, ale były. Zagrałem też na przykład na własnym komersie. Nie mogłem przez to bawić się z żadną z moich dziewczyn. A miałem ich wiele na podorędziu, bo każda chciała mieć gitarzystę.

A to się nie zmieniło?

Chyba nie. Mam syna, który gra na gitarze… Dziś opowiadałem małżonce, że znajdowałem wtedy listy od dziewczyn na wycieraczce. Jedyną, która mi tego listu nie wysłała, była moja żona. O nią to ja musiałem się starać. Od trzydziestu kilku lat jesteśmy razem.

Warto było grać na gitarze…

Zaczęły się koncerty z licealną grupą “Po co nam to”. Graliśmy tu i tam. To wygenerowało kłopoty, bo jadąc tu i tam nie dało się nauczyć niektórych przedmiotów. Przyznaję, że liceum skończyłem z rocznym opóźnieniem. Choć cały czas mam przekonanie, że dało się to inaczej załatwić. Ale tak to było. Później obiecałem rodzicom, że kończę z gitarą i zajmuję się nauką. Po studium w Krakowie zdałem egzaminy na Wydział Biologii i Matematyki w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Olsztynie.

Wywiało cię daleko.

Tak. Wsiadłem do pociągu bez gitary, chciałem dotrzymać danej rodzicom obietnicy. I wolne miejsce było w przedziale, w którym jechał zespół Kaczki z Nowej Paczki. Po 15 minutach, jeszcze przed Mysłowicami, trzymałem w ręku gitarę, której użyczył mi Mateusz Iwaszczyszyn. Następnego dnia byłem już na próbie w Olsztynie. Od tego czasu sporo się działo. Do Olsztyna przyjechała grupa Orkiestra Ósmego Dnia. Poszedłem na koncert w klubie Docent, w akademiku, w którym mieszkałem. Poczułem się chyba zbyt dumnie, ale wiem teraz, że miałem rację. Zarzuciłem po koncercie gitarzyście, że “trochę oszukiwał”. Szef grupy, Jan A.P. Kaczmarek powiedział: “Skoro pan tak uważa, proszę przyjść do nas do hotelu i udowodnić”. Powiedziałem sobie, że nie odpuszczę i poszedłem tam z gitarą. Następnego dnia poprosili mnie, żebym pokazał im drogę z Olsztyna na Warszawę. W samochodzie pozostawiłem swój kontakt (stacjonarny numer telefonu w Szczakowej). Po trzech tygodniach dostałem telegram od mamy, że proszą mnie o pilne przybycie do Poznania. Podpisałem kontrakt, nawet zamieszkałem z Janem przez jakiś czas. Zagraliśmy wiele koncertów w Polsce, Europie.

To było naturalne, że później przeszedłeś do tworzenia muzyki filmowej?

Nie miało to bezpośredniego związku. Może poza tym, że zauważyli mnie, m.in. Michał Lorenc. Pierwszym sztychem było “300 mil do nieba”. Był też film ze Zbigniewem Preisnerem “Play on the Fields of the Lord”, z którego jestem dumny. No i cała masa innych.

Jako muzyk sesyjny grałeś pewnie z dwieście razy z różnymi artystami.

A może i z siedemset razy.

Obiła mi się o uszy jakaś historia z Candy Dulfer. O co chodziło?

Miałem stypendium w Amsterdamie. Jechałem autobusem, w którym ustąpiłem miejsca starszej pani. Porozmawialiśmy chwilę, a pani zapisała mi na okładce płyty, którą ze sobą wiozłem, imię, nazwisko i adres osoby, do której miałem się zgłosić. Zapomniałem o tym. Kiedy już byłem w Polsce, zobaczyłem występ gitarzysty Eurythmics, Davida Stewarta. Grała z nim na saksofonie dziewczyna, której nazwisko wydało mi się znajome. Okazało się, że to jej adres podała mi ta starsza pani. Ale nie poszedłem tam wtedy.

Żałujesz?

Nie, nie mam czego żałować. Mnóstwo pięknych rzeczy wydarzyło się od tamtego czasu.

Masz teraz jakieś plany, możesz je ujawnić?

Mam, ale nie mogę ujawnić. Czekam jeszcze, aż parę rzeczy się wyjaśni.

A czego spodziewać się na twoim benefisie?

Nie jest tajemnicą to, że będzie mnóstwo fajnych ludzi, którzy byli związani z historią mojego życia i tego, co się w nim muzycznie działo do tej pory.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Dawid Litka

Zobacz także: