Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby to koty, a nie małpy, przejęły kontrolę nad światem? Futerkowy posąg Abrahama Miaucolma, Kłębek Wolności, Drapak Kultury… to tylko kilka pomysłów na wąsikową miaukalipsę, jednak według twórców MLEM jedno jest pewne – koty szybko znudzą się naszą planetą i wyruszą na podbój kosmosu.
MLEM: Agencja kosmiczna od gdańskiego wydawnictwa Rebel ukazały się z początkiem roku i od razu zyskały wielu wielbicieli, za sprawą prostych zasad i imprezowego charakteru. Gracze wcielają się w kapitanów międzygwiezdnych wypraw, którzy wspierani przez swoje rywalizujące korporacje, starają się zyskać przewagę w przestrzeni kosmicznej, docierając do kolejnych ciał niebieskich.
Zanim polecimy w kosmos, kilka słów o osiągnięciach kocich inżynierów. To, co najbardziej rzuca się w oczy po otwarciu pudełka, to brak planszy. W zastępstwie gracze otrzymali długą zwijaną matę z pięknie wykonanymi ilustracjami. Moimi ulubionymi planetami są włóczkowy Saturn i Planeta Kociej Łapki. Oprócz maty znajdziemy tutaj m.in.: tekturowe kafle z punktami, kocich astronautów z wyrysowanymi symbolami specjalnych zdolności, planszetki korporacji, kości, drewniany mepel rakiety oraz jej tekturową planszetkę. Odnośnie insertu, to mamy tutaj kartonową wkładkę, która bez problemu pomieści wszystkie elementy posegregowane w woreczkach strunowych. Ogólnie zawartość nie powala i tylko dzięki macie gra komponentowo wyróżnia się na tle innych familijnych tytułów. Niemniej całość wygląda bardzo ładnie za sprawa ilustracji Joanny Rzepeckiej.
Przechodząc do rozgrywki, to panuje tutaj zasada – im więcej kocich astronautów, tym zabawniej. I rzeczywiście. Im więcej graczy, a tych może być maksymalnie pięciu, tym gra jest ciekawsza. Na szczęście Reiner Knizia, autor MLEMa (lub gry, która posiadała początkowo mechanikę MLEMa, a została przez Studio Rebela odpicowana i dostarczona właśnie w takiej formie), zadbał, aby gracze nie nudzili się poza swoją kolejką. Oczywiście mamy zawsze głównego gracza, który w swojej turze jest kapitanem i odpowiada za kolejne rzuty kośćmi, lecz przy każdym postoju pasażerowie mogą zadecydować się, by opuścić rakietę. W zasadzie to również sam kapitan może opuścić pojazd, pozostawiając członków na pokładzie. W takim przypadku rolę kapitana przejmuje kolejny z kotów i tak do końca misji lub eksplozji.
Wracając do kości – są one głównym trzonem rozgrywki. Obok pól rakiety znajdują się grafiki z wybranymi ściankami kości, które mogą popchnąć wyprawę do przodu, jednak po każdym użyciu kości (z wyjątkiem dopalacza) są one odkładane na bok, i tak do momentu, gdy pozostaje jedna z nich. Możecie się zdziwić, jak daleko można dolecieć na jednej szczęśliwej kości. Kiedy jednak nie uda nam się wyrzucić właściwego symbolu, następuje rozbicie rakiety. Osiągnięcie konkretnej liczby takich porażek, skutkuje zakończeniem gry i podliczeniem wyników. Drugim sposobem na ukończenie gry jest osadzenie wszystkich kocich astronautów na planetach i księżycach. Ostatecznie wygrywa ta korporacja, która zdobyła najwięcej punktów.
Bardzo ciekawym rozwiązaniem są specjalne zdolności każdego z kotonautów. Każdy z graczy ma taki sam zestaw kafli, lecz może zdecydować, czy teraz posłać w kosmos „spadochroniarza”, który bezpiecznie wyląduje pomimo rozbicia rakiety, czy sabotażystę, który opuszczając rakietę, zabiera jedną z pozostałych dostępnych kości. Można również liczyć na pomoc członków załogi i za ich sprawą wystartować z satelity zamiast z Ziemi, lub skorzystać w czarnej godzinie z bonusowej ścianki kości (tutaj szkoda, że każdy z graczy nie ma innej liczby oczek u swoich kotonautów).
Kiedy już znudzi nas rozgrywka podstawowa, w pudełku znajdziemy również wariant zaawansowany z wykorzystujący UFO i jego drewnianego mepelka, żetony odkryć oraz tajnych misji – te ostatnie spokojnie sprawdzą się już na starcie z wariantem podstawowym.
MLEM: Agencja kosmiczna może nie jest tytułem, który na stałe zagości na mojej półce, ale na pewno nigdy nie odmówię rozgrywki w gronie znajomych, aby móc ponownie sprawdzić i naciągnąć swoje szczęście. A nuż uda się dotrzeć do innej galaktyki lub komety.
Radosław Kałuża
więcej na instagram/harcmepel