Wpadamy w pułapkę społecznościową. Jesteśmy społeczeństwem egoistów, kreującym narcyzów. Do takiego stwierdzenia doszedłem, obserwując media społecznościowe. I siebie…

Spotkałem się z kolegą, jest osobą majętną, przez wiele lat żyjącą na pokaz. Po wymianie grzeczności, bo znamy się od 35 lat, więc wypada, oczekiwałem, że opowie mi gdzie to nie był, jaki nowy samochód planuje kupić i to nie jakiś używany, a także skomentuje życie ubogich znajomych z drwiącym uśmieszkiem. A tu niespodzianka. Mówi: “Wiesz, od pewnego czasu cenię sobie minimalizm. Staram się nie robić niepotrzebnych zakupów, będących tylko moimi zachciankami, bo mi się dom zaśmieca. Nie mam gdzie trzymać tego wszystkiego, więc całe tony rzeczy porozdawałem różnym instytucjom, które tego potrzebowały. I wycofałem się z mediów społecznościowych, bo doszedłem do wniosku, że za dużo czasu im poświęcam i kreowaniu rzeczywistości wirtualnej, a przecież nie muszę, bo to, co robię, robię przede wszystkim dla siebie”.

Zainspirował mnie, nie powiem. I zacząłem się zastanawiać, czy mógłbym tak po prostu wylogować się z życia w internecie. Czasem czuję się jak jakiś nałogowiec, który przegląda bezwiednie milion nic nie wnoszących postów na Facebooku, a sterta nieprzeczytanych książek zalega w pudłach. Z takiego właśnie powodu w roku 2005 zrezygnowałem z telewizji (nie z posiadania telewizora, bo używam go do oglądania z nośników), bo spędzałem bezwiednie czas, przełączając 100 kanałów na godzinę i na niczym się nie skupiałem. Później rolę telewizji przejął internet. I tak czasem siedzę i patrzę na te posty, które nic nie wnoszą do mojego życia i samorozwoju, więc zastanawiam się, czemu to robię. Czy nie jest to nałóg, z którego powinno się leczyć. A z drugiej strony to najprostszy kontakt ze światem i ludźmi. Napisanie do kogoś jest prostsze niż zadzwonienie. Bo ktoś mi może odpisać w wygodnej dla siebie chwili, a telefon jednak należy odebrać i się bardziej nad nim skupić.

Czasem leżę w łóżku, światło wyłączone, a ja jeszcze zerkam na komórkę. A przecież wiadomo, że po godzinie 22 aktywność społeczna zamiera i nic się zazwyczaj nie wydarza. No, może co najwyżej mój kumpel, który rozstał się z żoną i radośnie przyjmuje dawki wolności, znowu kupi w promocji jakieś alko, to dostaję na tablicy 20 chaotycznych wpisów ze słowami “czyste zło” oraz “śmierć konfidentom” w roli głównej. Tylko czy ja chcę to czytać?

Lubię oglądać zdjęcia z wakacji, które wrzucają moi znajomi. Naprawdę. Lubię, jak się ludziom powodzi i gdy stać ich na fantastyczne wyprawy w piękne miejsca, sam dużo podróżowałem i pewnie dlatego nie mam tej zazdrości w sobie, że ktoś coś, a ja akurat nie. Ale jak widzę po raz kolejny zdjęcia koleżanek i kolegów przy basenie z drinkiem w dłoni, to już średnio lubię. Bo to nie jest pokazanie pięknych widoków czy ciekawych miejsc, do jakich warto zajrzeć, tylko stwierdzenie: “Patrzajta, biedoto! Tak mi się powodzi! Żrem i pijem do woli! Olinklusiwa mam, to mogę!”. I gdyby to jeszcze ktoś wrzucił raz, ale tego typu atrakcje powtarzają się non stop. Wolę już zobaczyć po raz setny piękne wybrzeże Chorwacji, które w każdym miejscu może urzec swoją urodą i klimatem, niż najpiękniejszy basen w hotelu. Basen to ja mam na Osiedlu Stałym. Pokaż mi piknik pod wiszącą skałą albo wizytę w węgierskim miasteczku Kutas (wym. kutosz, co według translatora Google znaczy “asystent”).

W każdym razie należy zadać sobie pytanie, czy nie przesadzamy z ilością przechwałek internetowych, z pokazaniem, jacy to jesteśmy lepsi i chwalenie się każdym zakupem? Pytanie kieruję przede wszystkim do samego siebie, bo nie czuję się lepszy od nikogo, nikomu nie zazdroszczę i prawie nikomu źle nie życzę. No może oprócz mieszkańców pewnego miasta, którego nazwy nie mogę wypowiedzieć, bo mi grożono śmiercią gwałtowną. Sorki, głupi żart, ale jakoś tak mam, że mnie bawią takie bzdury.

A co do Facebooka, bardzo mocno zastanowię się nad kolejną wrzutką zdjęcia z wakacji, chyba że będę chciał coś na nim przekazać, na przykład pozytywne emocje czy miejsce warte zobaczenia. Będę kontrolował użycie słowa JA w postach. I nie będę już chwalił się kolejnym zakupionym ferrari lub lamborghini. Wprowadziłem sobie samemu zakaz kupowania, bo nie mam gdzie już trzymać tych modeli samochodów w skali 1:18.

Felieton: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: