Jak zwykle w maju rozpoczął się sezon pierwszych komunii. W gazetach i na portalach internetowych już od dawna ukazują się porady dla gości w kwestii tego, jak powinien wyglądać prezent dla dziecka, które po raz pierwszy w życiu w pełni uczestniczyć będzie w mszy świętej. Nie brakuje też wskazówek co do tego, jaka kwota musi się znaleźć w kopercie, by nie popełnić niewybaczalnego faux pas. Od tych informacji łatwo o zawrót głowy, szczególnie u kogoś, kto właśnie wybiera się na taką uroczystość.

Jeszcze całkiem niedawno popularnym upominkiem z okazji komunii był zegarek. Zestaw z kalkulatorem i długopisem robił furorę, nie mówiąc już o czasomierzu elektronicznym, który wygrywał melodyjki i miał stoper. Obiekt niespełnionych marzeń wielu chłopców. Większość dzieci dostawała bowiem tradycyjne zegarki z cyferblatem. Niestety, z upływem czasu u dziewięciolatków powoli zanikała zdolność odczytywania godziny z tradycyjnego zegarka, toteż zmienić musiały się i prezenty.

Przyszła moda na rowery. Oczywiście, najlepiej było dostać “górala”, albo bmx, ale większość otrzymywała w prezencie składaka. Jeździł całkiem nieźle i cieszył przeogromnie, a ponieważ nie miał zbyt skomplikowanych mechanizmów, to i psuł się rzadko. Jak wiadomo, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Rowery zostały więc skutecznie wyparte przez quady, do których dołączyły komputery, konsole, tablety, smarftony i deskorolki z napędem elektrycznym. Szaleństwo.

W ubiegłym roku po raz pierwszy na własne oczy widziałam limuzynę, która przywiozła dziecko na mszę do jednego z gliwickich kościołów. W Jaworznie podobny przypadek zdaje się też miał miejsce. Cóż, każdy świętuje, jak chce i jak go na to stać. Nie ma co narzekać na pierwszokomunijne zwyczaje, bo nie ma obowiązku brać udziału w tym wyścigu. Póki to, co w przystąpieniu do pierwszej komunii jest naprawdę ważne, nie znika nam z oczu, wszystko jest w porządku. Tylko czy w zalewie drogich prezentów, przyjęć w luksusowych lokalach i limuzyn naprawdę nie znika?

Felieton: Grażyna Dębała

Zobacz także: