Za stary na to jestem – pomyślałem. Kolejny raz złapałem się na tym, że nie dociera do mojego mózgu, że żyję w rytmie wieku mentalnego, a PESEL wskazuje jakieś bzdury.

W dalszym ciągu budzę się z przeświadczeniem, że mam 27 lat. Pierwsze symptomy, że mózg przekazuje fałszywe informacje, pojawiają się przy próbie wytoczenia się z łóżka. To już pewien proceder, aby niezbyt gwałtownie rozpoczynać dzień, bo jak czasem coś sieknie w plecach z rana, to i do wieczora potrzymać potrafi. Mózg dalej jednak żywi nadzieję, że to tylko incydent i włącza tryb “nieśmiertelność”. To domyślny tryb dla większości mężczyzn, którzy w wieku 40 lat dalej uważają, że wbili odpowiednie kody w grze “Życie Wojciecha” (każdy oczywiście wstawia zamiast Wojciech swoje własne imię), dające nieograniczoną energię życiową, witalność, morale i oczywiście urok osobisty z urodą włącznie. No i tu się mylimy i to bardzo, bo to nie działa. No i oczywiście każdy facet z obrzydzeniem przyjmuje reklamy środków na potencję, które królują wieczorami w tv. NAS nie dotyczą takie przyziemne sprawy. My jesteśmy sprawni do osiemdziesiątki. Tylko po co?

Dzień, jak to tej wiosny, rozpoczęło piękne słońce, więc pełen energii, aczkolwiek wymięty zwlokłem się z wyra, podreptałem do łazienki. Lustro brutalnie przypomniało o dacie spożycia mojej osoby. Wzruszyłem ramionami, ustalając jednak, że mam na ten moment lat 29 i przygasiłem po prostu ostre łazienkowe oświetlenie. Zerknąłem jeszcze raz w lustro, ale… Nie znam cię, ale cię ogolę! – pomyślałem.

Golenie odmładza, ale nie tym razem i dalej z lustra zerkał ten sam typ. Trzeba wziąć poranny prysznic, nasza woda w kranach ma przecież właściwości energetyzujące, odmładzające i dodaje kopa siłom witalnym, o czym zapewniają jaworznickie Wodociągi. Prysznic spoko, chociaż tęskne zerknięcie w stronę butelki z szamponem wraz z mruknięciem pod nosem “Ale po co…” było trochę dołujące, ale szybko wytłumaczyłem sobie, że każdy stracony włos to bezcenne doświadczenie życiowe, którego nabywa się przecież każdego dnia. Nie ma co dramatyzować i się denerwować, bo jak wiadomo, złość piękności szkodzi, a ja w końcu nie mam czym szarżować.

Ja nie zaczynam dnia od kawy, jak nakazywały święte księgi, chociaż… może były to szatańskie wersety? Ja zaczynam od garści dropsów. Ten różowy na stabilizację pracy serca, ten biały na nadciśnienie i ten podłużny dwukolorowy na plecy. Bez niebieskich, bo wiadomo. To i tak lepiej, bo mój kolega Łukasz to zaczynał w wieku 29 lat (takim prawdziwym) poranek od nałożenia kremu przeciwzmarszczkowego. Nie wiem, jak wygląda teraz jego cera, ale pewnie jako czterdziestolatek może się pochwalić gładkością porównywalną z miękkością pupci niemowlęcia. Moje dropsy tego nie potrafią, chyba że zamienię lekarza na dilera, to będą potrafiły i na dodatek zameldują mnie gdzieś w kosmosie. Kuszące, ale nie.

Śniadanie – ekojajka od szczęśliwej kurki, kiełbaska sucha o obniżonej zawartości tłuszczu do granic bólu indyka, z którego ją wyciśnięto i pomidorki z małego sklepu, a nie z marketu. Wszystko slim, fit itd., bo mi się znudziło być grubym i muszę uważać, co spożywam. No, może trzeba przymknąć oko na zakupione ostatnio na Węgrzech madziarskie salami. No i na tę gałkę lodów, na które mnie namówiono w niedzielę. I serniczek wiedeński. Więcej grzechów nie pamiętam i obiecuję, że w najbliższe dni będę pościł i schudnę, bo przecież muszę wyglądać świetnie w bikini na wczasach.

Wiek mentalny dalej utrzymuje się w granicach 27. Dobry poranek, myślę i wychodzę do pracy. Idę na przystanek, bo teraz wstyd w Jaworznie autem jeździć, mogę być wszak uznany za dziwaka lub wręcz szaleńca. Na przystanku spotykam dawno nie widzianego kolegę, kilka lat młodszego. Nie rozmawialiśmy od cholera wie kiedy, a on pyta od razu bezczelnie, co słychać, na co kolokwialnie kłamię, że wszystko dobrze. I wtedy popełniam błąd, pytając co u niego. Spędzam następne kilkanaście minut, słuchając opowiadań o tym, jakie to choroby przeżył i jak to jest fatalnie w życiu, wrak człowieka, dramat i III wojna światowa. I jeszcze łupież. Wysiadam w Rynku wypalony energetycznie i poranne słoneczko już nie jest takie ładne. Natychmiast cały poranek szlag trafia i wracam do wieku 45 lat, a nawet posuwam się dalej. Za stary na to jestem – pomyślałem. Jutro pojadę autem do pracy, a autobusem spróbuję znowu za pół roku. Mam nadzieję, że kolegi wtedy nie spotkam, bo sprytnie pojadę o innej godzinie niż ostatnio.

Tekst: Wojciech P. Knapik

Zobacz także: