Jaworznianka Jessika Kaczmarczyk jest liderką grupy podróżniczej Soliści. Tym razem towarzyszy podróży poprowadziła do islandzkiego lodowca. Zapytaliśmy ją, co tam zobaczyła i jakie ma plany na najbliższą przyszłość.

Niedawno wróciła pani z wyprawy „Islandia Winter”. Kiedy ta przygoda się rozpoczęła i ile trwała?

Jako lider Soliści adventure club poprowadziłam tę wyprawę w czasie przedłużonego listopadowego weekendu. To był mój czwarty już wyjazd w roli lidera w te tereny. Wcześniej dwukrotnie miałam okazję zobaczyć wyspę latem, w ramach tripu po południu wyspy i raz zimową porą w ramach krótkiego, ale intensywnego wyjazdu Islandia Winter.

Podobno mieliście sporo szczęścia, bo w czasie wycieczki po Islandii natrafiliście na zorzę polarną?

Podróż przez Islandię to zmaganie się z surową naturą i kapryśną pogodą. Polowanie na zorzę nie zawsze się powodzi. W zeszłym roku w listopadzie nie udało mi się jej zobaczyć, ale tym razem pojawiła się w najmniej oczekiwanym momencie. To był bardzo deszczowy dzień. Aplikacja do namierzania zorzy wskazywała nam szanse na jej zobaczenie w granicach od 5 do 10 procent. Byliśmy więc zrezygnowani. Tymczasem, kiedy wylegiwaliśmy się wieczorem w bani z gorącą wodą, pojawiła się ona! Radości było co niemiara! Nawet nie musieliśmy ruszać się z domu na poszukiwania, wystarczyło podnieść głowę i patrzeć na to cudo.

Co jeszcze zobaczyliście na wyspie?

Przede wszystkim wodospady: Gullfoss, Seljalandsfoss, Gljufrabui, Kvernufoss i Skógafoss. Zobaczyliśmy też gejzery – Geysir oraz Strokkur. Odwiedziliśmy miejsca historyczne, takie jak Dolina Parlamentu, czyli Thingvellir, przy okazji to również niezwykłe miejsce pod kątem geologicznym, bo na styku dwóch płyt tektonicznych, północnoamerykańskiej i euroazjatyckiej. Obowiązkowo musieliśmy zobaczyć czarną plażę Reynisfjara, a także miasteczko Vik i Myrdal, znajdujące się u podnóża wulkanu Katla, który grozi wybuchem. Na Netflixie można obejrzeć na jego temat ciekawy serial sci-fi. Nie mogło się obyć bez relaksu w gorących źródłach. Można je znaleźć „na dziko” w najróżniejszych miejscach. Odwiedziliśmy też stolicę, czyli Rejkiawik. Były tam kolorowe domki, liczne puby, muzea. To miła odskocznia od surowego islandzkiego krajobrazu. Podziwialiśmy też wulkan Fagradasfjall, który wprawdzie uznano za nieaktywny, ale nigdy nic nie wiadomo. Warto przejść się pod jęzor wulkaniczny i zobaczyć zastygłą lawę oraz dymiące siarką pola magmy. Ten widok robi wrażenie. Jednym z najpiękniejszych doświadczeń był dla mnie także przejazd islandzką A1 między ciągnącymi się kilometrami polami mchu na półwyspie Reykjanes. To cud natury.

Wyprawa na lodowiec to poważne przedsięwzięce.

To prawda. Taka wyprawa wymaga dobrego przygotowania i odpowiedniego sprzętu. Zaopatrzeni byliśmy w raki, kaski, czekany,  uprzęże. To elementy obowiązkowe. Poza tym towarzyszył nam przewodnik, który świetnie zna ten teren.

Który lodowiec zdobyliście?

Lodowców na Islandii jest kilka. Ten największy i najbardziej imponujący to Vatnajökull. Ma on formę czapy lodowej i zajmuje powierzchnię 7800 km kw, co czyni go największym lodowcem Islandii i jednym z największych w Europie. Ma też wiele odnóg – jęzorów lodowca. Jedną z nich jest Sólheimajökull, po którym właśnie odbywaliśmy treking.

Czy trasa była bardzo wymagająca?

Nie pod względem kondycyjnym, a bardziej właśnie pod kątem zorganizowania i sprzętu. Nie spędziliśmy tam zbyt wiele czasu, bo na Islandii o tej porze słońce wschodzi o 9.37, a zachodzi przed 16. Dzień więc był bardzo krótki, a mimo to dla nas niesamowity. Zobaczyliśmy prawdziwą lodową jamę i tak głęboką szczelinę, że można było przez nią przejść. Pogoda bardzo wpływa na lodowiec, który nieustannie zmienia swoje kształty. Dlatego nigdy nie wiadomo, co nas spotka. Warto podkreślić, że taki lodowiec nie ma wiele wspólnego z tym, co widzimy np. w Alpach. To nie jest wysoki szczyt, a raczej wielka powierzchnia na pewnym wzniesieniu,  z wieloma dolinami, które nieustannie wędrują. Na lodowcu jest zimniej. Cała wyprawa była dla mnie fantastycznym przeżyciem, które chcę powtarzać bez końca. Kocham ten surowy klimat.

Wspominałaś, że na Islandii byłaś już wielokrotnie.

Byłam wiele razy i nie tylko jako liderka Solistów. Pierwszy raz byłam tam ponad 9 lat temu, kiedy wyspa jeszcze nie była tak osiągalna, jak dziś. Dopiero później tanie linie lotnicze ułatwiły podróżowanie w te tereny. Moim zdaniem Islandia wówczas nie była tak przygotowana na turystów. Brakowało miejsc noclegowych, występowały problemy z liczbą stacji benzynowych, a prysznice były na żetony. Nie zniechęciło mnie to jednak, bo jako fanka twórczości literackiej Tolkiena, mogłam w końcu na własne oczy zobaczyć świat zbliżony do tego, który przedstawiony był we „Władcy Pierścieni” czy „Silmarillionie”.

Rok temu wydałaś subiektywny przewodnik literacki po południowej Finlandii pt. „Bądź jak włóczykij”. Masz kolejne plany wydawnicze?

Moja najnowsza książka przechodzi właśnie ostatnie korekty. Opowiadać będzie o tym, jak odnaleźć prawdziwe „Śródziemie” Tolkiena, podróżując po Anglii. Książka będzie nosić tytuł „Bądź jak Hobbit – podróż śladami Tolkiena i inspiracji do Śródziemia po Wielkiej Brytanii”.

Odliczasz dni do kolejnej podróżniczej przygody?

Tak, a kolejna wyprawa to mój prywatny trip tropem skandynawskich kryminałów po Danii i Szwecji. Część trasy mam już za sobą. Teraz czas na najmroczniejsze zaułki, jakie znamy ze skandynawskiej literatury. Skandynawia, zwłaszcza zimą, ma szczególny klimat. W przyszłym roku planuję ponownie odwiedzić Afrykę. Może uda mi się ruszyć do Namibii. Nie chcę na razie zapeszać.

Dziękuję za rozmowę.

Natalia Czeleń

Kolejna podróż po Islandii zapewniła jaworzniance piękne wspomnienia
| fot. Materiały prywatne

Zobacz także: